piątek, 15 marca 2013
6. PIĄTKOWE GADUŁECZKI - dzisiejsze spotkania.
Dzisiaj też o dorosłych.
„Człowiek niezależnie od wszelkich fizycznych i uczuciowych relacji, również dla celów czysto umysłowych pragnie, by na jego Ja odpowiedziało jakieś Ty” – Wilhelm von Humboldt
Spotkałam Josefinę – do niej pierwszej „przykleiłam” się po przyjeździe tutaj. Ja niemieckiego nic!, nikogo nie znałam, w ciąży… No wiadomo – moje samopoczucie było, delikatnie mówiąc, „zmienne”. Ją wypatrzyłam w…kościele. Że tu pusto w kościołach, to dostrzec nie było trudno! To jest osoba, że czujkami swoimi czuję, że myślimy podobnie, czujemy podobnie. Jej wygląd, ubiór, fryzura, biżuteria, ruchy spowodowały, że poprosiłam męża, żeby podszedł do niej i zapytał, czy nie znalazłaby czasu, żeby trochę rozmawiać ze mną po niemiecku. No zmusiłam go, bo oczywiście twierdził, że tak się nie robi w Austrii! Spotykałyśmy się co jakiś czas i próbowałyśmy obie bardzo! Starałyśmy się porozumieć! Teraz jak się widzimy czujemy obydwie coś niesamowitego – to jest w oczach i gestach…ale…nie ma w słowach. Mnie to boli – że nie mogę osobie, która jest wartościowa i dobra, opowiedzieć o wszystkich moich myślach, podzielić się, posłuchać, co sądzi… Moje Ja pozostaje bez odpowiedzi…
Poszłam po Maksymiliana do przedszkola, nie mogłam znaleźć go wzrokiem w grupie, znalazłam, patrzył jakoś smutno. Moja konwersacja z panią ograniczyła się do ogólników „jak dzisiaj było?” Nie potrafię nawiązać rozmowy na takim poziomie abstrakcji, by dowiedzieć się czegoś więcej o moim własnym dziecku. Moje Ja nawet nie zapyta…
Był u nas Michael – pomaga nam uzupełnić jakieś papiery podatkowe. Dwie godziny rozprawiał o energiach liczb z daty urodzenia, przesyłaniu energii kosmicznych, Jezusie jako wizjonerze. Moje Ja zostało zdeptane, razem z wieloletnią pracą nad duchowością…
Moja znajomość niemieckiego zamyka moje Ja. Nie daje możliwości poznania tym Drugim kim jestem, co wiem, w co wierzę, co bym chciała wiedzieć, co przypuszczam. Nie może oczekiwać odpowiedzi. A ja dla celów umysłowych analizuję „sytuację dialogu - komunikowanie się niesłyszących ze słyszącymi”. Znam teorię świetnie. Wiem w jakiej patowej sytuacji się znajduję.
Dlatego trochę daję się uczyć niemieckiego a resztę energii poświęcam obmyślaniu wyjścia ewakuacyjnego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
miałam tak roku temu, gdy dopiero zaczynałam dukać po francusku
OdpowiedzUsuńani się do kogoś odezwać, a jak odezwać to jak powiedzieć..
teraz zaczęłam się uczyć flamandzkiego - nauczyciel zadaje pytanie, znam odpowiedź, nie znam słów..
Co pozostaje Kasiu? To cieszmy się... że przynajmniej znamy odpowiedź!! :-)
UsuńElu droga, trochę smutku przebija się między Twoimi słowami...Mam nadzieję, że jakoś się z tym uporasz. Ja pamiętam swoją frustrację, gdy próbowałam odnaleźć się w hiszpańskojęzycznym towarzystwie mojego męża znając zaledwie jakieś tak skrawki hiszp. I tak się z tym źle czułam, że się zawzięłam i nauczyłam w rok hiszp. Fakt - narzuciłam sobie potworny rygor, ale dałam radę. Słuchaj, a u Ciebie jakiś tandem nie wchodzi w grę??? Bo kursy językowe przy dwóch maluchach to ciężka sprawa chyba... Trzymaj się, Ola
OdpowiedzUsuńWiesz Olu, staram się (już) nie angażować emocjonalnie w takie sytuacje. Widzę je i piszę o ty. Chciałabym, żeby inni, którzy czują podobnie, widzieli, że to zupełnie normalne. Ale! Dopiero od niedawna staram się oprócz tych cieni widzieć i pozytywy. Ale to świadoma praca!! Wręcz narzucanie sobie dobrych myśli. Wydaje się, że pomaga. Polecam wszystkim zagubionym w językach - myśleć ile dziś zrozumiałam, że więcej zrozumiałam niż rok temu! itp.
UsuńAlbo skorzystać z wyjścia ewakuacyjnego...
Ale, nie zaprzeczam smucą mnie sytuacje, w których nie mogę pokazać siebie w pełni.
UsuńMasz rację, lepiej pozytywnie odwrócić kota ogonem i skupiać się na tym co się zrozumiało :)))
UsuńTak smutno się robi, jak się ten post czyta, Elu. Nie byłam nigdy w takiej sytuacji, bo na szczęście angielski już dobrze znałam, kiedy przeprowadziłam się do Anglii. Ale zawsze się tego bardzo obawiałam i gdy mieliśmy okazję wyjechać do innego kraju bliżej Polski, zrezygnowaliśmy, właśnie z uwagi na mój brak znajomości tamtejszego języka. Podziwiam Cię :-)
OdpowiedzUsuńEluniu, smutek z tych słów przeziera, choć nas "tutaj" to wyjście ewakuacyjne napawa optymizmem:))) Niełatwo jest, gdy pragniemy dzielić nasze myśli i napotykamy na barierę niezrozumienia - niekoniecznie barierę innego języka...
OdpowiedzUsuńSmutek przeziera - i o to chodzi, żeby pokazać, ze dwujęzyczność to piękna sprawa ale trudna. I że nasze dzieci kosztuje to też wiele emocji, czasami im trudniej, czasami łatwiej.
OdpowiedzUsuńTak Śliwko - są różne bariery, to nasza droga, czas pokaże ile z tych barier pokonałam.
Dopiero dziś tu zajrzałam. W takim "więźniu" intelektualnym miałam okazję znaleźć się i ja. Na początku pobytu w Stanach, powiedziałabym podobnie do Kasi, frustracja sięgała zenitu, kiedy nauczyciel zadawał pytanie i JEDYNA znałam odpowiedź (chociażby dlatego, że byłam jedyną Europejką na zajęciac), a nie znałam słów. Chodziłam rozbita, bo te słowa jednak liczyły się wtedy też i do końcowej oceny z przedmiotu.
OdpowiedzUsuńTeraz, kilkanaście lat później, takie sytuacje są rzadkie, ale nie czarujmy się - nie da się przetłumaczyć "z kopyta" wszystkich niuansów (człowiek to nie słownik i do prędkości komputera mu daleko). A czasem, ze względu na same różnice kulturowe, ucieka się do definicji opisowych.
Jeśli nie możesz pokochać języka, którym mówi się wokół, tym bardziej człowiek czuje się wyobcowany, bo zdaje sobie sprawę z tego, że jedną z podstawowych barier tkwi w nim samym - w niemożności zmuszenia się do zanurzenia się w języku. A dla kobiety móc się swobodnie porozumieć jest o wiele ważniejsze niż dla mężczyzny.
Ściskam Cię mocno.
Odpiszę nie raz.. nie dwa...w różnych postach...
OdpowiedzUsuń