Mieszkam w Niemczech już ponad rok. Bardzo
mi tu trudno było jakoś się zaaklimatyzować. Podobno po roku jest o niebo
lepiej… No jest, o tyle, że nie jest mi lepiej tu.
Tylko ja jestem mocniejsza, żeby to
zmienić.
A że nie zmieniło się wcale, nie pojawiły
się znajomości wśród tutejszej ludności to muszę zmienić to miejsce, bo nie da się
kisić w tej atmosferze.
Jako, że zawsze wszystkim mówiłam, że życie jest
piękne, tak (dopóki się stąd nie wyprowadzimy) i tu postanowiłam szukać tego, co piękne i pokazywać to dzieciom.
Program jest taki i nic mnie nie
zniechęci, nawet sąsiedzi….!!!
Tak więc opisuję dzieciom, różne piękne
rzeczy, ludzi, emocje… Naszą zabawą w drodze do przedszkola jest „kto? co?
widzi ładnego”
Przekrzykiwaniom się nie ma końca… !!! Są
przecudne. Np. "o jakie pan ma ładne wąsy!, jakie piękne drzewa, jakie piękne
kwiatki, jakie ładne oka, jaki ładny motor itp., itd. piejemy zachwytami!!!
I wiadomo, jest lepiej.
Kilka dni temu np. Alicja (fakt, miała
lekką gorączkę…) wykrzyknęła jak wjechałyśmy do naszego miasteczka: "Jakie
piękne miasteczko!!" - skutek cudny prostej terapii!! Szkoda, że dopiero teraz...
ale wcześniej serca nie miałam ani zdrowia….
I się cieszę z moich postępów, a tu taki rozwój sytuacji… próba, kuszenie znów… Duchy się budzą…
Milena chwilę sama na podwórku w wózku, widzę ją przez okno. Widzę, że wchodzi sąsiad. Milena spragniona widoku ludzi, piszczy, macha rekami, wierci mu dziurę w brzuchu i piskiem radosnym i wzrokiem wbitym weń i ręcznymi wiatrakami. Sąsiad… jak mur, Duch, przeszedł ani mru mru, ani mrug mrug, ani nawet lekkiego przechyłu głowy w kierunku dziecka, ani lekkiego półgębka uśmiechu. Potraktował je tak samo jak mur naprzeciwko…
Ja przypadkiem to zza firanki widziałam i co… no zaczęło mi się cisnąć na usta…!!! Mi, co ja z wychowania, z przyzwyczajenia i z przekonania nie klnę!!! Ale cisnęło się, cisnęło, ale nie dałam się… Nie wycisnęło. Opisałam sobie wewnętrznie, piękną polszczyzną sytuację i wzniosłam się ponad.
Duch poszedł.
Ja wyszłam pogadać z Milenką o pięknym murze naprzeciwko….
Kolejny ranek: piękny, majowy, słoneczny. Pakuję dzieci, wszystkie trzy, do auta. Zadowolona, bo miły poranek, ciepło, nie wieje po oczach. Przypinam kolejne pasy. Idzie sąsiadka z psem na spacer. Ja z głową w aucie, widzę, że mija auto, „nie widzi” nas. Wysuwam się, z uśmiechem (żeby zauważyła, że ja ją widzę…) i witam się tutejszym „morgen”. Nic!!
No i znów, jakieś wściekłe emocje i znów cisnęło się, niestety, mi na usta polskie przekleństwo. Udało się, nie wycisnęło! (Nic to, może Ducha widziałam)
I tłumaczyć chcę sobie w myślach o co chodzi…? Zrozumieć tę inna kulturę. I nie wiem, czy jak człowiek bokiem, tyłem, coś robi, to się już nie wita go, czy jakisik afront poczyniłąm? czy jaki czort? Nie rozumiem zupełnie nadal ich zachowań społecznych.
Odwiozłam dzieci do przedszkola, popodziwialiśmy „okoliczności przyrody”. Fajnie było.
Wracam.
Wychodzę z jedynym pozostałym dzieckiem z małego parkingu w kierunku bramy w dali (takiej 10 m) sąsiadka! Z małym dzidziusiem! I z jakąś koleżanką. Przechodzą w drugą stronę tego parkingu. Ja już z uśmiechem, szykuję niemieckie słowa zapytania "co słychać? Jak Mały? Jak ona?" Rozmawiałam z nią ostatnio w jesieni, kiedy pytałam jak się czuje… Miła była wtedy, miałam szczerą nadzieję, że jakoś sytuacja matkowania nas może zbliży. Urodziła w zimie, nie spotkałyśmy się ! do tej pory!!! (pisałam,że tu do parku i na plac zabaw tylko my chodzimy…).
No i zostałam z tym uśmiechem, one przemknęły. Duchy? No „kurwa”!!!, nie!!!
No i kur zapiał jednak, chociaż dwa razy się krztusił…
W tym nastroju, wścieku weszłam do domu, rzuciłam kilkoma rzeczami.
Usiadłam i zaczęłam w myślach opisywać sytuację sobie innymi, polskimi słowami. Duchy, mnie nie widzą! Nie wiem dlaczego! I się nie dowiem! Mogę przypuszczać i się zamęczać. Ale nie, oj nie…! Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiem tę kulturę tu,w tym miasteczku.
Ta kultura mi dała przykre doświadczenia braku akceptacji. Nic z pięknych doświadczeń dwukulturowości (oprócz oparów historii sączących się z murów, zamków, bruków).
Potem wstałam, zapakowałam Milenkę i poszłam na spacer podziwiać stare mury, uśmiechać się wszem i wobec; z decyzją, że dziecku to jednak piękno będę pokazywać, PÓKI mogę.
OŚWIADCZENIE publiczne dla miasta S.:
„Niemili Państwo, kląć, MNIE nie nauczycie!!!!”
„Niemili Państwo, nie uśmiechać się, MNIE nie nauczycie”
„Niemili Państwo, nie widzieć ludzi, MNIE nie nauczycie!”
„Mili Państwo, którzy mnie chcą poznać – zapraszam na kawę Schulstrasse 28”!!!!
(przetłumaczę i porozwieszam na słupach)
Tu obrazowanie:
Idziemy dookoła Rynku, żeby nie było wątpliwości:
tu była kiedyś drogeria:
tu był sklepik:
Tu się wchodziło do kamienicy, do domu czyjegoś:
Tu była kiedyś apteka:
Tu był kiosk:
Tu było coś z meblami:
I tu był jakiś sklep:
Nie wiem co tu było, ale przy samym Rynku, jak widać:
Tam w tym pięknym budynku był!! urząd gminy:
Tu stoi kościół w sensie budowli, Kościół w sensie wspólnoty był. Zamknięty na głucho:
Tu była poczta:
Tu był sklep jakiś:
I tu wszędzie były sklepy:
Tu był zamek!:
A tam poniżej jeszcze nie wiem co było, ale już NIC nie ma oprócz tego, co widać:
To ulica wiodąca do parku:
CO jest? bank i piekarnia i rzeźnik.
Ale miało być miło i pozytywnie! Zobaczcie, jaki piękny horyzont wczoraj dojrzałam!: