piątek, 14 czerwca 2013
Dwujęzyczność a bunty przedszkolaków.
Dzisiaj w PIĄTKOWYCH GADUŁECZKACH o rezultatach moich rozmów z Maksymilianem.
Do napisania tego postu zainspirowała mnie KACZKA TU. Przeczytałam i przypomniałam sobie nasze sytuacje w przedszkolu ostatnio. Jak pisałam niedawno w poście Histeryczny śmiech dwujęzyczności, Maksymilian miał ciężki czas w przedszkolu po powrocie z Polski. Ogólnie jest to chłopiec uważany za „grzecznego” ale zdecydowanie broniący własnych interesów. Jako pierwsze dziecko potrzebuje uwagi, o wszystkim musi opowiedzieć, w wielu sytuacjach broni swoich racji i potrzeb. Nie da się przekonać, że „musi”. Rozmową, odpowiednim podejściem z wielkim wiadrem empatii, można „dogadać się”. Ale na to trzeba czasu. Ja już o tym wiem. Wiem, że nie płacze bez powodu (jak każde dziecko), że nie „szaleje” bez powodu (jak każde dziecko), że nie śmieje się histerycznie, szczególnie irytująco, bez powodu (jak każde dziecko); nie krzyczy i nie wrzeszczy bez powodu (jak każde dziecko). Więc jak zdarzy się taka sytuacja moje komórki mózgowe szybko zaczynają pracować, szukać przyczyny. Niekiedy trwa to sekundę, niekiedy parę minut, niekiedy godzin, niekiedy dni… Tak było ze „złym” zachowaniem Maksia w przedszkolu (w którym zawsze było” alles ist ok!!!”). Makuś nie chciał założyć butów – za karę poszedł spać zamiast na spacer! Pani narzekała, że wszystkie dzieci zakładają same buty a Makuś głupio się śmieje, biega… Pani narzekała, że wszystkie dzieci jedzą normalnie a Makuś powoli, bawi się jedzeniem (no skandal!)… Pani narzekała, że Makuś uparcie ucieka na spacerze od miejsca, gdzie pasą się barany (zapiera się jak osioł i nie pójdzie)… A tak poza tym? Poza tym to wszystko dobrze. I z tych pierdziołkowatych powodów wezwała nas na rozmowę i powiedziała, czego oczekuje: że nauczymy Maksia zakładać buty, że będzie ładnie jadł i jakoś przejdzie obok tych owiec…
NIESTETY! Pani upiera się, że takie zachowanie Maksia to jego BUNT! – No dobrze, no słusznie – ale niby przeciwko czemu lub komu? To już dla niej nie jest ważne – byle ujarzmić, „udupić” po Gombrowiczowskiemu. Na moje sugestie, że może on nie rozumiał, nie umiał czegoś powiedzieć – odpowiada zawsze tak samo – że Makuś świetnie sobie radzi z rozumieniem niemieckiego.
No to zaczęłam rozmawiać z Maksiem. Pomaleńku. Współczułam mu bardzo, ze musiał spać, że musi chodzić koło tych baranów, że musi szybko jeść… Współczułam, bo widziałam, że on to przeżywa, ale nie znałam powodu.
A tu niespodzianka! Wystarczyło powiedzieć: „Makuś! Oj widzę, że nie chcesz zakładać tych butów! Chyba bardzo nie lubisz ich zakładać!” i momentalnie usłyszałam wyjaśnienie: „No bo mnie zęby bolą jak je zakładam!” Ja - „Aha! zęby cię bolą!” BINGO! Ja też miałam taką spódniczkę z szorstkim guzikiem i jak musiałam dotknąć tego guzika to mnie: zęby bolały!...Tak, te rzepy rzeczywiście wydawały niesympatyczny dźwięk i były niemiłe w dotyku. Ale zauważyłam to dopiero teraz. I wszyło: zmieniliśmy buty i Makuś jest grzeczny w przedszkolu!... Ech… A panie nie wiedzą, że to była prawdziwa histeria a nie złośliwość, ten śmiech…Nie umiał paniom powiedzieć, o co chodzi, więc nie chciał założyć butów.
„Je pomału i bawi się jedzeniem” – ja jem pomału i uważam to za dobre. Jedzeniem się bawi – bo był „chorawy” i nie ma apetytu – zgodne z naturą. Jeść nie musi i już. Do mnie mówi: nie chcę już. I już.
Barany - Wystarczyło powiedzieć (akurat podczas wizyty u koników): „Makuś! Oj widzę, że boisz się tych koni! To tak jak baranów! Tak samo!” Makuś: „Ja się nie boję baranów”. Ja: „Nie? To może pojedziemy pokazać je Ali!?” Makuś: „ Dobrze.” Pojechaliśmy. Wysiadamy, podchodzę z Alą na rękach do tych baranków. Makuś stoi z daleka. Ja: „Idziesz z nami?” „Nie.” „Ojej, jak się boisz to popatrzymy stąd” „Nie, ja nie chcę tam iść, bo one strasznie głośno beczą”. Podeszłam z Alą – faktycznie. Głośno, dla mnie do zniesienia. Dla Makusia nie. Nienawidzi głośnych dźwięków, zawsze ucieka i mówi, że uszy go bolą.
Nie potrzebowałam wiele „drążyć” i szybko się dowiedziałam w czym leży problem dziecka. Mogłam je zrozumieć i nie naciskać.
I tak jest z tym „wychowywaniem”, opieką nad dziećmi dwujęzycznymi. Trzeba być szczególnie wyczulonym na to, czy komunikacja jest skuteczna. Czy nadawca i odbiorca w danej sytuacji komunikacyjnej rozumieją się. Zresztą zawsze (u dzieci jednojęzycznych też), jak jest konflikt, lub dziecko zmienia swoje zachowanie problem jest w braku porozumienia!!!
Panie powinny prosić nas, żebyśmy rozmawiali z synkiem, aby znaleźć przyczynę a nie nauczyć go zakładać buty! I jeść! I chodzić blisko baranów.
A Makuś… bał się, że za karę, (że nie rozumieją się z panią), pójdzie spać….
Dobrze, że ja mogę z nim rozmawiać.
I witam Hienę!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Amen.
OdpowiedzUsuńNo bo coz wiecej...
:-)
Ja pisałam post u Ciebie a Ty byłaś tu...
OdpowiedzUsuń:-)
Pięknie napisane... Ach... Ja też uważam, że rozmowa z dzieckiem to podstawa do poznania przyczyn jego problemów, ale sama widzę, że niestety, nie zawsze mam tyle cierpliwości... Tyle spraw "partolę"...
OdpowiedzUsuńOj Jagodzianko, gdybyś Ty wiedziała ile ja walczyłam ze sobą...tzn. z polskimi przyzwyczajeniami... Dużo czytałam i pomaga, powoli... Coraz mniej krzyczę, coraz więcej rozmawiam, mówię o uczuciach - staram się nazywać uczucia targające dzieckiem...Dalej "partolę", ale wiem "jak ładować pozytywne konto emocji u dziecka" i jest o wiele lepiej...
UsuńA jak reagujecie na muzykę klasyczną? Mozarta na przykład? Da się nadwrażliwość domowymi sposobami "wyleczyć" ?
OdpowiedzUsuńPS. Sukienka jest złota :P
Z nadwrażliwością : nie przejdzie żadne disco dla dzieci głośno...Widzę, ze Maksiowi przykro, bo np. są konkursy dla dzieci a on tam nie pójdzie, bo mu za głośno... Ucieka zatykając uszy.
UsuńNa muzykę klasyczną różnie - muszę sprawdzić dokładnie co tak, co nie. Od razu na niektóre : WYŁĄCZ TO! TA muzyka jest zła!!
Chętnie chodzi na zajęcia muzyczne i rytmiczne. Uwielbia instrumenty.
Czy da się nadwrażliwość usunąć - nie wiem. Jeżeli to wynik szumów usznych to ja (!) uważam, że się da. Należy oczyścić jamę nosową, zatoki i wszystkie przyuszne kanały i będzie dobrze. My mamy w domu to rodzinne, więc leczymy się: 1. świecowaniem uszu; 2. kroplami z aloesem do nosa. Ale Makuś ma bunt na krople, bo to nie przyjemne i na razie nie udało mi się go przekonać. Na siłę mu nie wleję.
Złota sukienka??? Piękna musi być!
Usuńtakie sytuacje pokazują, że nie ma dzieci "niegrzecznych"; do tego worka "niegrzeczności" wrzuca się wszystkie te niewyjaśnione sprawy, które powodują niepożądane (przez dorosłego) zachowania; a wystarczy tylko spojrzeć na dziecko; tak naprawdę spojrzeć - z empatią, ze zrozumieniem; niestety panie w przedszkolu rzadko zdobywają się na to;
OdpowiedzUsuńp.s. w Twoich komentarzach dostrzegam wpływy "jak mówić, żeby dzieci nas słuchały..." :) - może to powinien być obowiązkowy podręcznik dla "przedszkolanek"!
To, zdaje się, JEST obowiązkowa lektura. To przecież klasyka. ALE!! Nie wystarczy przeczytać - trzeba się uczyć tego, ćwiczyć. To nie jest łatwe. Łatwiej karać, straszyć, robić koszary.
UsuńI nie wystarczy przeczytać jeden raz! Oj nie!
UsuńPięknie sobie poradziłaś...ja za Jagodzianką powiem, że też nie zawsze mam tyle cierpliwości, nie zawsze mam te minuty, godziny, dni, żeby przemyśleć...ale się staram. I mam nadzieję, że fakt, że mamy świadomość jak TO, czyli "lepienie" dzieci, powinno wyglądać i że się staramy robić TO jak najlepiej już jest dobrze obraną drogą. Prawda? Mam nadzieję, że prawda...:-)!
OdpowiedzUsuńAniu, tak myślę, że ciągle jeszcze w większości sytuacji źle reaguję. Ale, jak piszesz, staram się.
UsuńMyślę też, że jako mamy dzieci dwujęzycznych powinnyśmy pamiętać, że nasze dzieci często są postawione w sytuacji, kiedy nie potrafią w którymś z języków "wyrazić się" - to prowadzi do frustracji - zachowań, które są "niegrzeczne", "agresywne" lub odwrotnie pasywne, wycofujące się. Musimy znaleźć klucz do tego, aby pomagać im akceptować takie momenty. Jedną z dróg jest dobra znajomość języków.
Więc spokojnie: rozmawiajmy = słuchajmy, próbujmy nazwać uczucia. Umiejętność nazywania własnych uczuć i emocji to umiejętność określania ich. Panowanie nad nimi.
Prawda jest prawda, a to jest nasza prawda:-)
Aaaa dziekuje za mile powitanie :D
OdpowiedzUsuńW temacie posta zastanawiam sie, czy te panie przedszkolanki w ogole sa ogolnie kompetentne. Bo przeciez to samo moglo przydarzyc sie dziecku niemieckiemu, ktore nie potrafi sie dobrze wygadac. I zamiast sie zastanowic, co nie gra, od razu, ze sie buntuje?
U nas na treningu pani stwierdzila, ze Sara nie rozumie za dobrze niemieckiego, bo jej nie slucha. I nie pomyslala, ze przyczyna mogla byc inna....
ojej, jestes dla mnie wyrocznia od wlasnie tej chwili!!! Gratuluje pomyslu i cierpliwosci. A co do Maksa, to zuch chlopak, sam potrafi powiedziec o co chdzi. Z Lilianka sprawa ma sie gorzej, mowi slowami, sylabami i tylko po francusku... A ja nie zawsze rozumiem o co jej chodzi bo sama tez wymysla slowa... a Mala sie frustruje... i badz tu madry czlowieku!!!
OdpowiedzUsuńMogę być co najwyżej pomocą, jeśli będę mogła!...
UsuńU nas tez bywa różne!
Z Lilianką jest inna sytuacja językowa, ale też jeden jest cel - główkowanie, co też dziecko chce nam powiedzieć, co czuje.
Myślę nad tym, jak Wam trochę pomóc językowo...
Niedługo Ci napiszę, bo teraz domowo jestem rozerwana...
Elu, też to przerabiałam. Teraz juz mniej, bo Benek rozgadał sie po niemiecku do tego stopnia, że codziennie mnie tym szokuje. Lada chwila i Makuś Cię zadziwi, zobaczysz. U nas przyszło to z dnia na dzień, bez zapowiedzi. Cos po prostu zrobiło klik. Cierpliwości więc moja droga. Twoje obserwacje - oczywiste - dla mnie. Dla - prawdopodobnie - jednojęzycznej Pani z przedszkola - rozwiązanie było jedno, najłatwiejsze, najbardziej oczywiste, wymagające zero wysiłku: jak nie wiem o co dziecku chodzi, to od razu musi być bunt...a jak bunk, to niech rodzice sobie radzą... yyyhhhh. Dobrze, że Malkuś ma kumatą mamę:)
OdpowiedzUsuńUściski!