czwartek, 31 października 2013

Przyjemność mówienia różnymi językami.

Od czasu ostatniej konferencji w Katowicach powracają w moich myślach różne tematy. Prof. Henriette Langdon mówiła o dwujęzyczności – o zaletach i utrudnieniach z faktu bycia osobą dwujęzyczną. O zaletach pisze się obecnie wiele i wiemy wiele.

Dzisiaj o utrudnieniach, a szczególnie o jednym z nich, jako, że czuję się nim osobiście dotknięta…

Utrudnienia: otóż profesor Langdon mówiła o tym, że najgorsze jest to, kiedy:
• znajdziemy się w sytuacji, kiedy nie ma wsparcia społecznego, ew. rodzinnego dla wielojęzyczności,
• znajdziemy się w kręgu oddziaływania mitów, iż dwujęzyczność powoduje problemy w nauce,
• znajdziemy się w sytuacji, kiedy jesteśmy osobami lub mamy dzieci z zaburzeniami rozwojowymi, dotykającymi sfer języka ,
• przeszkadza nam fakt, iż nie jest możliwa/lub jest trudna do uzyskania „równa” znajomość wszystkich kompetencji w obu językach,
• dana osoba „nie lubi, nie czerpie przyjemności z przełączania kodów, nie czerpie przyjemności z posługiwania się językiem w takim stopniu, jak z posługiwania się językiem pierwszym".
br> Niestety wielu z nas doświadcza tych utrudnień: teściowie się krzywią, w sklepie/urzędzie/szkole/przedszkolu/pracy źle patrzą; wmawiają nam lekarze, przedszkolanki, nauczyciele, że nie możemy mówić w ojczystym języku do dziecka, bo mu „pomieszamy w głowie”; mamy dzieci z wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi; denerwuje nas, że nie czytamy szybko i sprawnie w danym języku, kiedy mamy potrzebę; wreszcie męczymy się i męczymy….

Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej z tymi utrudnieniami. Musimy i radzimy sobie, odnajdujemy zalety i już jest lepiej… Przekonujemy innych do zalet naszej osobowości i już jest dobrze. Nasze dziecko niepełnosprawne komunikuje swoje potrzeby w dwóch językach i jest cudownie. Cieszymy się, że dogadamy się w ważnych kwestiach, mimo, iż poetów nie poczytamy…Większość z nas czerpie prawdziwą przyjemność z faktu, iż zna obce języki lub uczy się ich. Znam te „samopoczucia”, z opowiadań, z lektury, z obserwacji i autopsji.

Chcę się zatrzymać przy ostatnim punkcie, z wymienionych przez profesor - bo pierwszy raz usłyszałam z ust naukowca o czymś takim!!! jak brak przyjemności, jako możliwym utrudnieniu… Niby oczywiste, ale jakoś nigdy nie myślałam o tym, jako argumencie jakimś racjonalnym (mimo, iż miałam ku temu podstawy wynikające z praktyki i wykształcenia). Podkreślam, iż profesor Langdon tylko jest naukowcem ale też wieloletnim praktykiem – pracuje z dziećmi dwujęzycznymi od 40 lat!, oraz zna cztery języki – mówi po hiszpańsku, angielsku, francusku i polsku.

Wracam do zdania o przyjemności płynącej z przełączania kodów - właśnie ono mnie dotknęło…

Odkąd pamiętam, nie lubiłam się uczyć języków obcych, trudno mi szło i już. Teraz wiem dlaczego. Zawsze uczono mnie metodami zupełnie nie odpowiadającymi mojemu sposobowi przyswajania języka. Uczono mnie przez pryzmat metajęzyka – gramatycznie, tłumacząc coś o trybach czasownika w języku francuskim – kiedy ja nie wiedziałam co to, w języku polskim…; śmiano się ze mnie, że czytam angielski „po polsku” – a skąd miałam wiedzieć, że możliwe jest „inne” czytanie?; śmiano się, że nie słyszałam wyrazów w tekstach piosenek (no nie słyszałam!!!). To wszystko wpłynęło potem na zły emocjonalny stosunek do, i tak trudnego dla mnie, zadania!!!

Wykształcenie moje daje mi wiedzę teoretvczną: wiem, co wpływa na to, iż ciężko uczy się mi języków. Zdaję sobie sprawę z tego, iż emocjonalnie też jestem obciążona „lękowo” i WIEM jeszcze mnóstwo rzeczy, skąd moje trudności. Chyba dobrze, bo jednak ta wiedza daje mi możliwość albo ćwiczenia umiejętności albo „przepracowywania” niektórych problemów.

Ale pierwszy raz usłyszałąm o czymś takim, że osoba ma prawo „nie czerpać przyjemności” ze zmiany kodów! Zawsze zewsząd słyszałam o tym, jakie to fantastyczne i cudowne mówić wieloma językami… Większość znajomych opowiada, jak fajnie uczyć się języków. Jaka to frajda!

A mnie bolała głowa od prób ogarnięcia swoich możliwości… denerwuję się kiedy teraz chcę mówić po angielsku i wchodzą mi niemieckie słowa, denerwuję się, że nie mogę opowiedzieć o odcieniach swoich myśli i uczuć osobie, która wydaje mi się ciekawa! Smuci mnie to, że rozumiem a nie jestem w stanie szybko włączyć werbalnej ekspresji.

Wiem, z czego wynikają moje trudności, bo jestem specjalistą od programowania języka u dzieci niesłyszących i autystycznych, więc MUSZĘ mieć wiedzę na ten temat. Z trudności narodził się lęk, zniechęcenie itd. Moje doświadczenie kliniczne/terapeutyczne pokazuje mi, że można te trudności oraz lęk wyeliminować!!!! Wiem jak, bo się tego uczyłam i mam do tego „czuja” i dobrą „rękę”. Znajomość programowania struktur języka polskiego daje mi wielkie narzędzie. Wiem też, że powtarzanie i ćwiczenie daje cuda: np. jak zaczynamy uczyć się tańczyć czy jeździć samochodem, jak pokraki…a potem dla niektórych taniec to raj i jazda samochodem to frajda, dla innych pozostaje pokraka z nerwobólami. Ćwiczenia poprawiają technikę, ale jakość doznań nie zawsze.

Ciągle szukałam odpowiedzi na pytanie: czy chcę podjąć tę decyzję, że będę mówić świetnie, i pisać, i czytać w języku niemieckim!

Teraz, kiedy wiem, że „brak przyjemności” może być poważnym utrudnieniem, zastanawiam się nad sensem trwonienia czasu na coś, co nie sprawia mi przyjemności! Przyjemność sprawia mi nurzanie się w języku polskim i chyba przy tym powinnam pozostać! Być sobie wiernym. Każdy z nas jest w innej sytuacji. Ja mam męża Polaka i nie muszę z nim rozważać poważnych życiowych kwestii po niemiecku. Aby móc wykonywać swój zawód na takim poziomie jak mogę w języku polskim, musiałabym poświęcić kolejne kilkanaście lat na naukę!! Ostatnio postanowiłam, że NIE. Wolę ten czas poświęcić na spełnianie się w pracy w języku polskim.

Argumenty finansowe, którymi raczą mnie wszyscy, nie przemawiają do mnie. Inne argumenty, dotyczące znajomości języka obcego, rozumiem i uważam za mądre i postaram się, na miarę swoich możliwości nauczyć się języków obcych.

Jakbym tworzyła rodzinę mieszaną zupełnie inaczej wyglądałoby moje myślenie (albo musiałoby ono wyglądąć inaczej, zanim bym taką rodzinę stworzyła;-)).

Decyzja: w wolnych chwilach wolę tańczyć i jeździć samochodem i rozkoszować się językiem polskim: polskim Tuwima, Norwida, Herberta, mojego męża, moich dzieci…. Język niemiecki, angielski, francuski, rosyjski, czeski, ukraiński pozostaną dla mnie językami obcymi. Postaram się je opanować jak najlepiej, ale porzucam „dwujęzyczność”, postaram się nauczyć się na tyle ile mogę, jako JĘZYKÓW OBCYCH.

Tu wstawka: temat dwujęzyczności jest i pozostanie mi bliski ze względu na moją sytuację rodzinną – prawdopodobnie moje dzieci będą dwujęzyczne! Ale poszukiwanie definicji dwujęzyczności oddalam jako temat moich rozważań, gdyż okazuje się ona różnorodnie pojmowana przez różnych naukowców i same osoby, posługujące się więcej niż jednym językiem. Myślę, że któregoś dnia skłonię się ku jednej z tych definicji. Obecnie widzę nieścisłości we wszystkich.

Dzisiejszy post – chciałam, żeby pokazał:
1. istnienie problemu, istnienie przeszkody, która powoduje, iż dwujęzyczność może nie być łatwa dla kogoś (np. dla dziecka, dla osoby dorosłej)
2. wskazówki, jak sobie z takim problemem radzić. Bo jednak każdy z nas może być taką osobą albo może spotkać taką osobę, która nie czuje się dobrze z przełączaniem kodów ale jest postawiona w sytuacji, kiedy dwujęzyczność/wielojęzyczność ją dotyka.


WSKAZÓWKI:
1. akceptacja problemu osoby, zgodzenie się z nią, że ma problem, nie negowanie go

2. poszukiwanie technik nauczania języka, które są zgodne z najlepszym dla tej osoby sposobem przyswajania informacji (komunikacyjne, słuchowe, wzrokowe i słuchowe, poprzez pismo, czytanie, różnorodność…)

3. pomoc w wyrażeniu lęków, które nagromadziły się po latach niezbyt udanych prób

4. próba poszukania zajęć, które wykorzystują znajomość języka pierwszego (praca, hobby, ja piszę blog i staram się wykorzystywać i przekazywać swoją wiedzę), daje to dużą satysfakcję i poczucie jakiegokolwiek spełnienia oraz możliwość wyrażenia siebie;

5. unikanie uwag typu: „już tyle lat tu pracujesz, jesteś to wstyd, że się nie nauczyłeś”;

6. stwarzanie warunków do przebywania w środowisku danego języka (bez żadnych osób mówiących po polsku)

7. rozpoczynanie i planowanie nauki języka na tym materiale i umiejętnościach, które już są znane, które sa bliskie i potrzebne

8. wreszcie pomocna może być bardzo, i wskazana, praca z psychologiem i logopedą.

Jak poczytam więcej o przełączaniu kodów dopiszę kolejne podpowiedzi, ale myślę, że będą to raczej wskazówki dla specjalistów – jak pracować z takimi ludźmi. Już teraz mogę wspomnieć o:
• tworzeniu tabel z kategoriami językowymi, które pomagają dostrzec zależności i podobieństwa w budowie systemu danego języka (tak się robi w pracy z niesłyszącymi)
• pracy podczas dialogu, rozmowy.

P.S.
Bardzo proszę o wyrozumiałość i świadome czytanie – piszę o SOBIE!!!, o MOJEJ sytuacji życiowej, która myślę, ze względu na wykształcenie, wykonywany przez wiele lat zawód i historię życia, jest specyficzna. Bardzo się cieszę, że talenty są rozdane różnie i znam tak dużo osób, które bez problemu odnajdują się w społeczeństwach wielokulturowych i wielojęzycznych!! Ja dwujęzyczność promować będę – jej zalety są niepodważalne! Ale proszę o wyrozumiałość dla tych, którzy w jakikolwiek sposób się z nią zmagają!

A do mnie zapraszam na polskie ciacho… po polsku porozmawiać i poczytać…i jak coś dla siebie znajdziecie w moim pisaniu po polsku, to będzie mi niezmiernie miło!

Przy tej okazji serdecznie witam w okienkach obserwatorów: aeliot,Anie, ferek (ferka?), Marcelkę i dwie Izabelle!!

25 komentarzy:

  1. O dziekuje za przywitanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło być przywitaną :)
    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ela, ja co prawda nie potrafię się wczuć w dwujęzyczność, ale śpieszę poklepać po plecach, bo metafora z byciem kierowcą do mnie przemowiła. Pierwszy mój samodzielny wypad samochodem skończył się masakrą auta. Teraz jeżdżę, bo muszę, po mieście, po wertepach- gdzie trzeba.Nie boję się, nawet lubię! Ale jak tylko mogę zajmuję fotel pasażera.
    Mam przyjaciółkę, genialną profesor astrofizyki, która po latach mieszkania we Francji, nadal musiała porozumiewać się po angielsku lub korzystać z pomocy męża. Nie jesteś jedyna z problemem- ale jedyna w swoim rodzaju, o!

    OdpowiedzUsuń
  4. „nie lubi, nie czerpie przyjemności z przełączania kodów, nie czerpie przyjemności z posługiwania się językiem w takim stopniu, jak z posługiwania się językiem pierwszym" - to chyba o mnie napisałaś :) Mam podobne spostrzeżenia jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja o sobie usłyszałam!! Ale jakoś tak człowiek się uspokaja, że nie jest sam... i że może "w kupie" da się problem przekształcić w zadanie do rozwiązania ;-)

      Usuń
    2. Aha! Podobno trzeba myśleć o tym, co już się umie... Tego nie napisałam we wskazówkach...

      Usuń
  5. dzieki za przywitanie. Ja jako raczkujaca ( choc muj syn juz od kilku mscy chodzi ) w kwestii dwujezycznosci narazie poczytam po cichu. Jak juz bede miała cos do powiedzenia to napiszę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Elu, nie wiem, czy to wyszło na moim blogu, ale ja często nie czerpię żadnej przyjemności z przełączania się z jednego języka na drugi. Pisałam o tym, kiedy na żywo czytałam (tłumaczyłam) dzieciom jedynie mi dostępne książeczki w języku angielskim i pisałam też chyba o tym, jak trudno mówić w dwóch językach naraz przy okazji odniesienia się do jednego z artykułów o dwujęzyczności dr Zofii Wodnieckiej - Chlipalskiej.

    Wymienne posługiwanie się językami czasem jest b. męczące, szczególnie, kiedy trzeba się przerzucać z jednego języka w drugi co ileś sekund. I dlatego uważam, że wiele osób decyduje się na jeden język (np. Polacy w Stanach), bo ten język jest dominujący i wystarczający. I w nim się z każdym porozumiesz, więc po co się umysłowo gimnastykować.

    Są wieczory, kiedy mam w głowie dosłownie chaos. Np. wychodzimy gdzieś ze znajomymi. Znajomi wiedzą, że ja mówię do dzieci po polsku. Siedzimy gdzieś, rozmawiamy, a ja - matka czterolatka np. - muszę go też pilnować. I naprzemian gadam na jednym oddechu w dwóch językach. Po polsku do Kozaka, po angielsku do starszego towarzystwa.

    Po dwóch godzinach takiej "jazdy" jestem intelektualnie wyczerpana. Muszę się wręcz potem "wyłączyć" i nic nie mówić, tylko siedzieć w ciszy.

    A przecież ja kocham oba języki. I polski i angielski. Także niechęć do drugiego języka czasem jest spora u kogoś, kto mówi w nim całkiem całkiem. Tak sądzę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, jak zwykle, zasiałaś ziarenko! Odpowiadać będę jakos powoli, tematycznie, postami...
      Jedno - dobrze, ze słyszę z ust osób dobrze władających językami, takie słowa. To otwiera nowe ścieżki myślenia.
      Dziękuję.

      Usuń
  7. jak zwykle bardzo ciekawy post. rozumiem, że można nie czerpać przyjemności i tak jak mówisz, talenty zostały różnie rozdane i to jest, że wyrażę się dość potocznie, fajne. poza tym, nie każdy ma równy talent do każdego języka obcego. jedni wolą niemiecki, inni angielski itd. ja osobiście, muszę się przyznać, uwielbiam przeskakiwanie z języka na język i bez tego chyba uschłabym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać masz kondycję ;-) Mnie już jej chyba czasem zaczyna brakować...

      Usuń
    2. A może to chwilowe Sylabo, moze to tylko jakaś chwila "przeskoku". To często spotykane, kiedy jest jakieś dno, potem następuje odbicie z obfitymi przejawami pozytywnych zmian... ?

      Usuń
    3. Elu, to jest chwilowe. To nadmiar szybkich przeskoków z jednego języka na drugi. W sumie to jak równoległa dwutorowość. Mózg działa na pełnych obrotach i w pewnym momencie odpocząć musi. Szczególnie mam na myśli takie sytuacje, gdy sama nie inicjujesz tego przechodzenia z L1 w L2, kiedy jeszcze możesz się zastanowić, ale kiedy ktoś wiecznie przerywa, bo coś potrzebuje, chce, próbuje wymusić itp. (patrz: ruchliwy czterolatek).
      I kto wie, może to się nasila z wiekiem? Generalnie, poza tymi chwilami zmęczenia opisanymi powyżej, inaczej jakoś wspominam czasy dwujęzyczne z jednym dzieckiem i z mężem nie-Polakiem. Z dwójką dzieci już więcej umysłowo do ogarnięcia i do ciągłego myślenia w dwóch językach i do pilnowania, żeby ich nie mieszać niepotrzebnie. Tak mi się wydaje.

      Usuń
  8. Bardzo się cieszę, że o tym napisałaś. I zgadzam się ze wszystkim o czym pisała Sylaba. Jestem straszną gadułą, ale właśnie z powodu tego przemęczenia językowego czasami nie chce mi się odzywać w takich właśnie sytuacjach dwu czy trójjęzycznych. I nie gadam i się nie integruję...Ale skoro my mamy takie uczucia to co z naszymi dziećmi...Może nasze dzieci (szczególnie te straszne, które mają dużo więcej "skomplikowanych" rzeczy do powiedzenia) też nie czerpią z mówienia w dwóch językach przyjemności, może też są zmęczone...Czy warto "walczyć" wtedy z nimi...Mnie się ciągle wydaje, że warto ale może nie mam racji..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hym...wydaje się, że jednak istnieje coś takiego, jak moment zwrotny, do którego musimy uczyć się, by nabyć sprawność (jak z jazdą samochodem), potem jest o wiele łatwiej.
      Jednak większość ludzi dwu i wielojęzycznych czerpie niesamowitą przyjemnośc z przełączania kodów i zabawy językiem. Myślę jednak, że to pewnym stopniu znajomosci. Każdy pewnie na innym. Czy warto "wlaczyc" z dziećmi? Nie wlaczyc Aniu, jakos inaczej wspierać. Wiesz, że wyrzucam słowo "walka" :-)

      Usuń
    2. No "walka" to nie jest dobre słowo, wiem o tym - widzisz jak późno to pisałam :-). "Wspieranie" wydaje mi się w niektórych przypadkach trochę zbyt optymistycznym słowem :-). Taka mała, przyjemna orka - "oreczka" był powiedziała!

      Usuń
    3. A i jeszcze...Masz rację, większość z posługujących się dwoma językami czerpie z tego przyjemność, ja też! I zauważyłam, że Kasia na przykład czerpie z tego świadomą przyjemność przeskakując z języka na język w szkole kiedy jest ze swoją słowacką przyjaciółką, jak jakby bawiła się swoim mózgiem. Mówi na przykład: "o właśnie myślałam o tym po polsku, a powiedziałam po angielsku...fajnie, nie". O tej orce, walce i moich wycofaniu towarzyskim piszę raczej w kategoriach chwilowych, kiedy jestem zmęczona, kiedy na przykład poziomy rozmów w tych dwóch językach są inne (w pizzerii do dzieci o serze a z dorosłymi o amerykańskiej inwigilacji :-) albo kiedy za mało wina :-)!

      Usuń
    4. Elu, oczywiście, że (jak piszesz) "większość ludzi dwu i wielojęzycznych czerpie niesamowitą przyjemnośc z przełączania kodów i zabawy językiem".

      O tym są "lekcje z Kozą" na moim blogu - co się dzieje, czasem że boki zrywać, kiedy się myśli w dwóch językach naraz.

      Ale przyjemność ze słowotwórstwa (rozumianego jako łączenie wyrazów z dwóch języków) nie ma miejsca u mnie wtedy, kiedy panuje chaos językowy. Tak jak w tej opisanej sytuacji powyżej - jeden do mnie mówi po angielsku, drugi targa za mankiet prosząc o coś po polsku. I tak przez godzinę. To już nie jest przyjemne, bo nie wiesz, na czym masz się skupić. Jeśli to dzieje się rano, to - jakoś tam wypoczęta - inaczej na to reaguję - tj. większą uwagą. Pod wieczór czasami to się nie udaje i po prostu "boli głowa" od tej mieszanej dawki słów.


      Usuń
  9. O, przyjemność jest bardzo ważna! Ja lubiłam się uczyć języków, ale wiem, że nie wszyscy lubią i nie wszyscy muszą lubić. I jak bardzo jestem za tym aby wszyscy się uczyli języków, to też uważam, że życie ma też inne aspekty któe często są równie ważne. Na przykład przemawia do mnie twój argument, że wolisz mówić po polsku, i inny język nie jest ci potrzebny zawodowo. Oczywiście dobrze się nauczyć języka, ale jak wystarcza ci znajomość jako obcego, to świetnie! Chodzi o to, po co ten język jest potrzebny! Ja mam moją znajomość języka, inni potrafią robić cuda z komputerami, jeszcze inni malują komponują, są psychologami... to trochę talentu, a trochę stawianie priorytetów. Każdy ma jakąś czynność, któa mu sprawia przyjemność! A innną kwestią, czy trzeba zmuszać, czy raczej ułatwić i powoli podprowadzać, czy w ogole dać spokój w takiej sytuacji: np. czy zmuszać dziecko do mówienia po polsku, czy może raczej użyć technologii (oczywiście razem z dzieckiem i w pewnym celu), wierszyków, komiksów, piosenek, aby pokazać, że polski jest fajny i aby dziekco odkryło w tym przyjemność, czy dać spokój... ja jestem za drugą wersją ;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja osobiście mam dużą przyjemność z wielojęzyczności (tak jakoś wyszło, że w sumie na codzień posługują się aż czterema). Nie sprawia mi problemów przełączanie się z języka na język nawet w jednej rozmowie. Ale pod warunkiem, że uczestniczy w niej ograniczona liczba osób oraz że rozmowa jest ograniczona merytorycznie. Za to wyłączam się, gdy zbyt dużo osób próbuje na raz mówić, najczęściej bardzo szybko (typowa sytuacja: impreza towarzyska, przyjęcie). I w pewnym stopniu wyłączam rozumienie, gdy przytłacza mnie ilość informacji, na przykład na konferencji, zebraniu itp. Wtedy słucham przez 2-3 godziny, ale niewiele rozumiem. Dopiero w nocy mój mózg zaczyna przetwarzać informacje, nie mogę spać albo śpię bardzo płytko i odtwarzam w głowie cały tekst. Rano wstaję strasznie zmęczona, ale za to mam już wszystko "przetłumaczone" i poukładane. To dziwne i niewygodne - i to najbardziej przeszkadza mi w wielojęzycznym funkcjonowaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie sprawia mi problemów przełączanie się z języka na język nawet w jednej rozmowie. Ale pod warunkiem, że uczestniczy w niej ograniczona liczba osób oraz że rozmowa jest ograniczona merytorycznie. Za to wyłączam się, gdy zbyt dużo osób próbuje na raz mówić, najczęściej bardzo szybko (typowa sytuacja: impreza towarzyska, przyjęcie). I w pewnym stopniu wyłączam rozumienie, gdy przytłacza mnie ilość informacji." Otóż to!

      Powiem tak, że nawet jeśli zmęczę umysł próbowaniem rozumienia wszystkiego co się wokół wtedy dzieje, to "gęba" jest jedna i w dwóch językach jednocześnie nie odpowiem. Trzeba podejmować decyzję co i do kogo. A nie ma tak naprawdę czasu. Spóźniona puenta w odniesieniu do czyjegoś żartu to już nie śmieszy. Czasami muszę sobie odpuścić. A tak by się chciało "zabystrzeć" w towarzystwie... :-) Wszystkiego mieć nie można ;-)

      Usuń
  11. To bardzo ciekawe, jak różne osoby różnie czują się w dwujęzyczności. Mój mąż uwielbia bawić się trzema językami, jakie zna i czasem potrafi je wszystkie użyć w jednym zdaniu! Dodatkowo, mówiąc po angielsku, często naśladuje różne akcenty, taki zabieg stylistyczny. Ja natomiast, choć lubię mówić po polsku i po angielsku, zdecydowanie wolę to robić osobno i to najlepiej do różnych osób i w różnych miejscach - przywiązałam się :-) Córka w tym względzie podobna raczej do mnie, chociaż nie w 100%, bo już kilka razy próbowała przekraczać granice pomiędzy językami, ale robi to nieśmiało. Syn za to sam ostatnio domagał się, żebyśmy robili w domu miks. Chodziło mu o to, żeby wszyscy dla zabawy mieszali języki. To by mnie chyba wykończyło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! :-) Myślę, że każdy, kto zna języki lubi je sobie mieszać, jeśli nie dla samej przyjemności (jak Twój mąż) to chociażby dla ułatwienia sobie czasem życia, bo to najprostrze wyjście w wielu sytuacjach. "Podaj mi... the wrench" - tak ostatnio rzekłam do syna, bo nie wiedziałam, co to po polsku (sprawdziłam przed chwilą - to "klucz płaski"). Na szczęście b. rzadko funduję dzieciom takie twory, chociaż na poziomie syntaktycznym jest jeszcze weselej i aż się prosi zastąpić przydługawe polskie zdania krótszymi angielskimi. (Albo zacząć zdanie w jednym, skończyć w drugim.)

      Samo w sobie takie miksowanie nie ma nic złego, bo język ma służyć do komunikacji - do przekazania treści, do porozumienia.

      Ale akurat mi bardzo zależy, żeby tego nie robić i trzymać się jednego - w 90-ciu procentach języka polskiego przy dzieciach, bo jeśli zaczęłabym mieszać języki, to w życiu nie nauczyliby się podstaw polskiego, jakim jeszcze opornie operują, tym bardziej że jestem jedyną osobą, która do nich mówi po polsku i tym bardziej że dzieci i tak - jak sama piszesz - same wpadną na to, że rozmowę można uprościć przez "miksy" językowe.

      Na dłuższą metę, tak jak Ciebie, wykończyłoby chyba celowe mieszanie języków.

      Ale póki co bardziej mnie wymorduje wieczorna gościna z dziećmi u znajomych, gdzie wiem, że czeka mnie przerywanie w pół myśli... już nawet nie w pół słowa. I niemożność podania natychmiastowej prawidłowej odpowiedzi (tj. we właściwym języku). Godzina takiej gimnastyki i mam dosyć. Muszę zadbać potem o higienę mózgu i nic nie myśleć, nic nie mówić jakiś czas.




      Usuń