Listy matek i
dzieci to piękne, różnorakie w treściach
teksty. Ja z moją mamą nie piszemy listów do siebie. Nie mamy takiego
zwyczaju. Szkoda, bo w listach niekiedy można więcej wyjawić, opisać,
wytłumaczyć, przeżyć.
Ja czasem piszę
listy do swoich dzieci, piszę je niekiedy szybko, krótko, coś małego, coś
ważnego. Piszę, bo zapominam wiele chwil, wiele uczuć, odczuć, przeżyć – a są
tak ważne, że chcę je przekazać dzieciom. Kiedyś może zrozumieją mnie bardziej
dzięki tym słowom. Najdłuższe listy to listy pisane na kolejne urodziny.
Wkładam je potem do kopert i do pudełka, które każde z dzieci ma wysoko na
szafie.
Liczę na to,
że kiedyś przeczytają, ode mnie, listy z przeszłości o przeszłości. O mnie, o
nas.
Liczę na to,
że przeczytają, bo będą umiały czytać po polsku…
Myślę, że
takie listy od mamy, to należy przeczytać w języku matki. Ja w każdym razie
stanęłabym na głowie, żeby przeczytać listy od mamy, w jej języku, zrozumieć…
Z pewnością
jest to jeden z tych fantastycznych sposobów na podtrzymywanie języka
mniejszościowego.
Z ostatniego
pobytu w Polsce przywiozłam sympatyczną książkę Małgorzaty Kalicińskiej i Basi
Grabowskiej: „Kochana Moja. Rozmowy przez ocean.”
Matka i
córka. „Dwie kobiety, a między nimi ocean. (…) Obie tęskniące kobiety są tak
daleko od siebie, mama w Polsce, a córka w Australii, a jednak tak blisko.
Słowa są mocne, potrafią pokonać każdą odległość”.
Czytało się „blisko”.
Niejedna z nas jest w identycznej sytuacji, mieszka daleko od rodziny, od
matki. Daleko. Więzy pozostają zawsze, ale niekiedy mają coraz dłuższe nici…
Coraz mniej słów!!!!
Dzisiaj Dzień
Matki w Polsce…
Może
zorganizujmy sobie też na emigracji polski Dzień Matki, pisząc list po polsku
do naszych dzieci. Taki, który będą mogły przeczytać dziś, już, lub kiedyś,
kiedyś, kiedyś…
Ja bym
przeczytała, uczyłabym się czytać po polsku dla tych słów napisanych przez mamę
kiedyś, kiedyś, kiedyś…
Piękny tekst...
OdpowiedzUsuńDzien dobry:) to jest cudny tekst, siedzę teraz nad komputerem i sobie płacze... na emigracji jestem od niedawna i chyba przezywam kryzys:( Moze Pani mi coś podpowie w sprawie, które najbardziej mnie męczy. Od lutego mieszkamy w Austrii. Ja, mąż (też Polak) i dwóch naszych synków. Antos ma 5 lat, chodzi do przedszkola i nawet nie jest źle. Marudzi czasami, że w przedszkolu jest nudno bo dzieci mówią w innym języku i prosi żeby po niego wcześniej przychodzić. Czuje jednak, że jest OK i adaptuje się prawidłowo. Zaczyna już składać proste zdania po niemiecku:) Drugi chłopiec, Oluś, ma 2 latka. W Polsce pracowałam i Olo poszedł do złobka jak skonczył rok. Adaptacja trwała tydzień, Olo uwielbiał tam chodzic, zostawiałam go z uśmiechem i z usmiechem go odbierałam. W Austrii miałam pracować dlatego załatwiliśmy tez złobek. Adaptacja trwałą długo, codziennie rano płacz, zdarzało się, ze odbierałam go również z płaczem. Byliśmy ostatnio w Polsce i tam Olo się rozgadał, oczywiście po polsku. Jak na dwulatka mówi mało, składa zdania z 3 wyrazów np. mama chodz tutaj, powtarza coraz więcej. Niepokoi mnie jednak ten jego żłobek, jak sie do niego zblizamy to prosi: mama domu, dzieci nie...itp. W Polsce uwielbiał dzieci, tutaj nie chce sie z nimi bawić. Dochodzą do tego problemy z jedzeniem... koszmar. Serce mi pęka... Niestety z moją praca nie wyszło i siedzę w domu. Zastanawiam się czy nie zrezygnować ze żłobka. Czy może warto, żeby Olo nauczył się porządznie polskiego i dopiero za jakiś czas spróbować np. z przedszkolem?? Złobek jest super, panie sympatyczne, duży ogród. Czy zatem bariera jezykowa, dla dziecka, które dopiero zaczyna mowic w jednym języku, może być przyczyną takiego stresu? Chciałam, żeby chłopcy jak najszybciej poznawali niemiecki. Jak bedzie miała Pani chwilkę proszę o rade. Pozdrawiam, Kasia
OdpowiedzUsuńPani Kasiu. Proszę się odezwać na adres mailowy: el.lawczys@gmail.com tylko, bym miała adres zwrotny - odpiszę na maila. Jeżeli Pani nie prześle w tym tyg. to odpisze tutaj ;-) Pozdrawiam serdecznie!!!
Usuń