piątek, 25 lipca 2014
Czy DUCHY się uśmiechają i czy NAS widzą – cd. o mojej adaptacji w Niemczech…
Kiedyś, kiedyś, pisałam o uśmiechu, który zauroczył mnie w Austrii:
Tu: http://www.dwujezycznosc.blogspot.de/2012/11/usmiech-smiech-dowcip.html
uśmiechu, który zawładnął w zupełności moimi wspomnieniami z Austrii. Ludzie uśmiechnięci: zawsze! Kiedy kogoś zobaczyli. Każda!! wymiana spojrzeń wiązała się z uśmiechem do tego kogoś, na kogo patrzymy. Jak się ktoś nie uśmiechnął, to był duży znak – coś się satło!
Uśmiech dorosłych do dzieci!, uśmiech dzieci do dzieci i dorosłych, nastolatków do dzieci!!, dorosłych do dorosłych, dzieci do starszych ludzi, starszych ludzi do wszystkich… uśmiech był wszędzie. Nawet w poważnych sytuacjach ich twarze były nakreślone zmarszczaki uśmiechu, były jakies bezpieczne…, wzbudzające zaufanie i okazujące troskę o Drugiego, o Innego.
W Polsce jest różnie. Jak pisałam kiedyś, w przytoczonym poście, uśmiech mój, który usiłowałam przeszczepić na grunt polski, działa cuda. O wiele łatwiej wszystko się załatwia, organizuje, o wiele łatwiej się żyje i funkcjonuje. Nawet w urzędzie z naburmuszoną panią – o wiele szybciej idzie… Gorzej na ulicy.
Moje dzieci przyzwyczajone bardziej do zachowań austriackich śmieją się zawsze i wszędzie do każdego. Przyzwyczajone do nawiązywania relacji – machają na ulicy do innych kierowców, przechodniów. W Polsce ludzie najpierw robią zdziwioną minę a potem jednak reagują dobrze (neurony lustrzane działają!!), uśmiechają się, machają. Tu w Niemczech moje dzieci doznały lekkiego szoku, bo ludzie, co robią? udają, że nie widzą!!!, nie słyszą… Duchy… Całe szczęście dzieci się nie zrażają (a ja je podpuszczam czasami…;-)) i próbują nadal machać do kierowców traktorów i ciężarówek – ci najczęściej reagują; próbują zagadywać ludzi – wtedy raczej tez reagują, ale na ich uśmiech raczej nikt nie zareaguje, bo udaje, że nie widzi…
Oprócz uśmiechu w Austrii funkcjonuje pozdrawianie się, niezależnie od tego czy się kogoś zna, czy nie. Oczywiście nie w wielkich miastach, ale i tam, jak z kimś jakoś „wyjątkowo” skrzyżują się nasze drogi to się tego kogoś albo pozdrawia, albo jakoś zagaduje (z uśmiechem oczywiście).
Nawet jak jest to sytuacja niezbyt przyjemna, to ludzie z żartem i humorem usiłują się dogadać. Zwracają sobie uwagę z uśmiechem, nie przepraszjąc broń Boże za to, że żyją lub ośmielają się czegoś wymagać – tylko konktetnie mówią o co chodzi, co im się nie podoba, co by od nas chcieli a potem …gadka szmatka i jest ok. Tu: kilka razy spotkało nas: kartki anonimowe od sąsiadów za wycieraczkami samochodu, że źle zaparkowaliśmy i że jak się to nie zmieni, to są odpowidanie służby i oni się tam udadzą!; pukanie do drzwi, że nasze dzieci są za głosne!!; uwagi przez otwarte okno – że tu się tak nie robi, bo coś tam…. i zatrzask okna… JENY!!! No boimy się nieco, jaki urząd za co wkroczy na nasze podwórko….
Jeszcze jedno: rozjechany wzrok, zez pt. „nie patrzę!!oczywiście, że nie patrzę!”. No Duchy!! To jest dla mnie prawdziwy szok kulturowy: wyobraźcie sobie sytuację: wchodzi właściciel domu do nas, idzie coś tam sprawdzić w odległym zakątku… IDZIE i prezentuje coś co ja obserwuję z wielkimi oczami wybałuszonymi chyba…: Idzie i kieruje się prosto w wyznaczone miejsce i niby nie patrzy wcale na otoczenie, tam gdzie akurat przechodzi ale CZUJESZ, że widzi!!! Kurde, myślę, jak on to robi, to „nie patrzę!!oczywiście, że nie patrzę!”!! Ja patrzę, a co… i widzę jakiś dziwnie rozjechany wzrok, jakgdyby oczy miały zeza na zewnątrz lekko, jakoś dziwnie zumują!!! Głowa usztywniona w zupełności. Identyczną akrobację wzrokową robią wszystkie starsze panie przechodzące obok nas na ulicy, obok naszego domu… Niesamowite!!
Ogólnie, po pobycie w Austrii, myślałam, że w Polsce jest fatalnie – tyle naburmuszonych twarzy. No jest trochę… Ale! Teraz mam kolejny powód do zdziwienia, bo TU, w tej części Niemiec, jest dokładnie o 100 % gorzej. Czyli nie uśmiecha i nie pozdrawia się nikogo. Nie ma tego zwyczaju. Zwraca się uwagę nieuprzejmie, wywołując stres i obawę urzędowego rozwoju sprawy… W mojej miejscowości, w Polsce, jak ktoś kogoś nie pozdrowi, tzn. że coś nie tak, albo obcy. Moja babcia mawiała: Ty nie muszisz znać!! ONI cię znają więc się łądnei kłaniaj” Pamiętam, jak stasze babcie poznawały po tzw. „urodzie” czyja ja jestem… ;-) W miejscowości męża nie ma zwyczaju kłaniania się do każdego, tylko jak się zna. Więc i w Polsce bywa różnie.
Klatki ze szpitala:
Uśmiech i pozdrawianie w sali szpitalnej: lezałą ze mna młoda dziewczyna – jak przyszła to pozdrowienie było lekkim odburknięciem, rano nic, jak przychodzili do niej goście (a przychodzili cały dzień) pozdrawiali i uśmiechali się tylko jej rodzice. Pomyśłałąm, może ja jestem jakaś nie zachćeajaca do kontaktu, stara, nie pogada ze mnadobrze, bo po niemiecku tak sobie… Ale potem doszły jeszcze 2 panie… I co! I tak samo!!! Brrr… No Duchy…
A ja, jak tem uparty osioł – uśmiechałam się do pań siedząc na korytarzu, czytając coś tam i spotkałam się z jednym, fantastycznym „oduśmiechem” – pani doktor, z która się już troszkę zaprzyjaźniliśmy teraz! Ale pani doktor, okazało się nie Niemka…. Dzięki niej podjęłam tez decyzję, że chcę to, co widzę i czuję opisywać. Wcześniej myślałam: nie, bo nie chcę pisać negatywów, ale po rozmowie z nią, zobaczyłąm, ze ona odbiera ten świat tak samo!!! No to, stwierdziałm, tzn., że nie jestem taka jedyna. Piszę o tym…
W odwiedziny do jednej z pań przyszły dzieci. Ja się uśmiechałam (najładniej jak umiem) do jednej z dziewczynek a ona: najpierw zobaczyłam przerażone oczy a potem mała szybko odwróciła wzrok. O jejku, pomyślałam, posiedziałam i wyszłam, żeby dziecka nie starszyc więcej…
Klatki z życia:
Sąsiedzi mnie nie widzą, nas nie widzą, chociaż robimy wiele hałasu idąc… Ale ja! Po odkryciu zjawiska: „nie patrzę!! oczywiście, że nie patrzę!”, zawsze przechodząc obok kłaniałam się i uśmiechałam. Pierwszy odzew!! Sąsiadka się odkłoniła i uśmiechnęła teraz niedawno – w czerwcu!!! Normalnie cuda wywołuję…
Przyjechali dziadkowie: kłaniają się i uśmiechają wszem i wobec z takim zawzięciem, że zaczęli ich zauważać wcześniej niż nas!! Ale coniektórzy patrzą, przepraszam bardzo, za wyrażenie: „jak na małpy w cyrku”… hym…
Tak więc tutejsze Duchy nie uśmiechają się ale za to widzą!! Nawet jak nam się wydaje, że nie widzą!
Strzeżcie się!! Albo bombardujcie uśmiechem, a co…
Wiem, po rozmowach z koleżankami z innych części Niemiec, że tam wygląda to inaczej… no cóż, ja trafiłam TU.
Patrzę do lustra i zastanawiam się, czy przejmuje już mimikę (znaczy się zmarszczki) tutajszą, czy mi jeszcze trochę polskiej i autriackiej zostało? Toż to ja przecież nie Duch…!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Patrz!!
OdpowiedzUsuńA tu się u nas na osiedlu od początku do nas wszyscy uśmiechali i zagadywali. Od listonosza począwszy poprzez sąsiadki, panie w sklepie, szewca (ten to i na kawę zapraszał, ale tylko mnie, bez męża :P) po policjantów, którzy zapukali do drzwi, że tablice rejstracyjne mamy nie zmienione. A mi aż głupio na początku było, bo jak im odpowiedzieć, jak po angielsku gadać nie wszyscy chcieli? :) To się człek uśmiechał i przytakiwał :) Teraz już sami wdaję się w dyskusję a`propos zagubionych psów i hodowania azali..
Tak więc, Elu, albo uzdrawiaj uśmiechem, albo .. zmień miejsce zamieszkania ;)
No jest TU jak jest! Pouzdrawiam trochę i wyjadę:-)
UsuńNo widzisz Kasiu - każdy zakątek Niemiec inny!! Ale ten nie dla mnie....
Az mnie ciarki przeszly.. brr. Wrocily do mnie wspomnienia z Czech. Tam gdzie mieszkalam ludzie patrzyli na mnie jak na kosmite gdy przechodzac obok nich obdarzalam ich usmiechem i zwyklym "dobry den". Przez ponad 2 lata chodzenia na ten sam plac zabaw nie zaznajomilam sie blizej z zadna ze spotykanych tam mam. Po roku mieszkania w Czechach wiedzialam (moj maz juz po 3 miesiacach), ze to miejsce nie dla nas. Jestem przeszczesliwa, ze udalo nam sie wrocic do Irlandii. Tutaj ciagle spotykam sie z usmiechem i zyczliwoscia. Powalczyc pozostaje mi jednak jeszcze z duza liczba naburmuszonych imigrantow... usmiechem oczywiscie ;-)
OdpowiedzUsuńNie daj sie im kochana!
Milego dzionka zycze i pozdrawiam cieplo :-D
Agato! No i widzisz, jak to nam trzeba szukać swojego miejsca.... Ja znam samych uśmiechniętych Czechów... Ale paradoksy...
UsuńJa tez będę przeszczęsliwa jak sie stąd wyprowadzę, jakoś to już wiem... ale może nie Chechy... :-)
Jenyyyyyy!
OdpowiedzUsuńW życiu bym nie chciała się przeprowadzić do starego DDR! I to na jakieś zadupie!
Wiele tam Elu jeszcze zatwardziałków, co może pielęgnują w rodzinach nienawiść do Polaków, ot stare jeszcze powojenne dzieje. Mimo tego, że wiele lat od wojny minęło, niechęć jest pielęgnowana z pokolenia na pokolenie.
Ja mam akurat szczęście, że mieszkam w regionie gdzie jest dużo obcokrajowców, na ulicach oprócz niemieckiego słyszy się turecki, polski, rosyjski, włoski... etc. Ludzie uśmiechają się do siebie, pozdrawiają. Są i oczywiście konflikty międzysąsiedzkie, żebyś nie myślała, że aż tak wszystko różowo u mnie... hihi!
Te anonimowe pogróżki zameldowałabym na Twoim miejscu na policji i jeszcze zaznaczyła, że spotykasz się w Twojej miejscowości z Ausänderfeindlichkeit.W Niemczech to fakt, na wszystko są urzędy. Ludzie nasyłają sobie na innych Amty, adwokatów, etc.Co do krzyków dzieci, to może Ci ktoś nasłać Jugendamt, ale to możesz mieć spokojną głowę, bo przecież dzieci nie są u Was bite, czy krzywdzone. A że głośno się bawią? Powiem Ci, że nie ma nikt takiego prawa zakazać dzieciom się bawić, chyba że to już po godzinach ciszy nocnej.W innym przypadku niech sobie sąsiedzi kupią korki do uszu, bo TO Są DZIECI i w Niemczech akurat dzieci są na pierwszym miejscu, bawić im się wolno. Są oczywiście tacy jacyś emeryci, co chcą mieć "ciszę obiadową". Jeżeli ktoś Cię o to zaczepi, to z Twoim kojącym uśmiechem odpowiedz - niech tą ciszę wytłumaczy Twoim dzieciom, które nawet pięć minut nie wysiedzą spokojnie. Ot i tyle!
Oj, nie wierzyłam tym opowieściom o "zatwardziałkach" ale niestety są prawdziwe... Polaków tez średnio się tu lubi a podobno wielu z emerytów tu to Polacy, ale się nie przyznają.. Nie wiem...będę badac temat...
UsuńA reszta... powoli jakoś każdy problemi temat trzeba rozwiązać...
Ech....
Moja babcia powtarzala mi zawsze, zebym strzegla sie jak ognia ludzi ktorzy nie spiewaja i nie usmiechaja sie. Faktycznie, smaa zyje za granica, gdzie usmiech jest wszechobecny i nawet najbardziej aroganccy Francuzi nie szczedza go nikomu. A widze ze w Niemczech wieje chlodem... Ach, niefajne to wszystko co piszesz. Na pewno jest Wam trudno ale pamietaj ze my zawsze przesylamy Ci usmiech:D Anita
OdpowiedzUsuńMądra babcia!!!
UsuńW NIemczech jest róznie. Ja tak trafiłam, niestety nie zrobiłam dobrego "rozeznania", bo nie myślałam, że może byc az tak źle!!
Ale za każdy uśmiech dziękuję:-) i dlatego wkleiłam swoje zdjęcie - byście widzieli, że się do Was uśmiecham... :-)
Jej, współczuję okolicy...i oddycham z ulgą, że moja Nadrenia jak Austria. Tylko dzieci się dziwią, że "w Polsce mamusiu to jakoś tak narzekają ludzie..."
OdpowiedzUsuńI jeszcze mi się przypomniało, jak kilka dobrych lat temu spotkałam rodzinę z takiej właśnie zagubionej miejscowości w DDR. Ichniejsze dzieci (najstarsze w wieku szkolnym) nie mogły dość do siebie po stwierdzeniu, że cała nasza grupka (+ mój ówczesny czterolatek) mówi obcym językiem. Serio, to było dla mnie niecodzienne wrażenie, bo wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach kontakt z obcokrajowcem dla przeciętnego Niemca jest codziennością.
OdpowiedzUsuńEksperymentalny sygnał dobra to się chyba u Musierowicz nazywalo
OdpowiedzUsuńKtoś już to napisał, ale też przeszły mnie ciarki. Najabrdziej śmieszy mnie, jak Niemcy zawsze chętnie wyrażają swoją niechęć do Austriaków, nazywając ich niemiłymi - ja jakoś odniosłam wrażenie bardziej podobne do Twojego! A o niechęci Niemców (wschodnich) do Polaków mogłabym książki pisać... dalej współczuję!
OdpowiedzUsuńJa planuje ucieczkę. Oczywiście, ze dam sobie radę, ale szkoda mi czasu, życia...
Usuń