Uważam, że prowadzenie dzienniczka bardzo pomogło mojemu synkowi w pokonaniu negatywnych emocji w momencie pójscia do niemieckojęzycznego przedszkola. Polecam więc tę technike i Tobie. Poniżej więcej szczegółów.
Dzienniczki wydarzeń to sposób wprowadzania systemu językowego, jakiego nauczyłam się od pani Wacławy Zuziowej, pracując jako logopeda i terapeuta w Zespole Diagnozy i Terapii profesor J. Cieszyńskiej w Krakowie. Wykorzystuję go też w pracy - jestem terapeutą Szkoły Krakowskiej, a prowadzenie dzienniczka to jeden z elementów w tej terapii. Dzienniki dają wiele możliwości wprowadzania i udoskonalania umiejętności językowych dziecka, uczą komunikowania się w sytuacjach życia codziennego oraz wyrażania przeżyć i emocji. Dzienniczek wydarzeń pomaga w rozwoju mowy, umożliwia powtarzanie znanych już słów, daje możliwość wprowadzania konstrukcji zdaniowych, związków frazeologicznych, których dziecko może potem używać spontanicznie, „zatrzymuje” na piśmie to, co dziecko przeżywa i umożliwia powtarzanie opisów do momentu, gdy dziecko zdolne będzie opowiedzieć to samodzielnie, przygotowuje dziecko do wydarzeń, które nastąpią, pomaga rozumieć związki przyczynowo-skutkowe i odczucia rozmówcy. Wiedząc to wszystko, postanowiłam wykorzystać ten sposób wprowadzania systemu językowego do otwierania mojemu synkowi drzwi dwujęzyczności.
Fragmenty dzienniczka Maksia.
Dziennik zaczęliśmy pisać w październiku 2011. We wrześniu Maksymilian (2 lata, 3 miesiące) poszedł do przedszkola. Adaptacja przebiegała dość ciężko. Mieszkamy w Austrii, w pięknym, zacisznym, starym domu pod lasem. Postanowiliśmy zapisać synka do przedszkola, aby tę ciszę i spokój jednak nieco dziecku wypełnić …Oboje z mężem jesteśmy Polakami i Makuś mówił tylko po polsku (bardzo, bardzo dobrze)- był ze mną w domu przez dwa lata. W naszym otoczeniu było niewielu Austriaków, a jeszcze mniej dzieci mówiących po niemiecku. Znajome dzieci, to tylko dzieci Polaków. Przedszkole wydawało się jedynym rozwiązaniem, aby zapewnić Maksymilianowi kontakty społeczne z dziećmi. W przedszkolu jednak musiał się zderzyć z grupą dzieci niemieckojęzycznych. Przez pierwszy tydzień zostawałam z nim godzinkę a potem wychodziłam i każdego dnia miał dłużej zostać sam – 10 minut, 15, 20 itd. W przedszkolu podobało mu się bardzo, dopóki byłam ja i tłumaczyłam mu co się dzieje i co mówi pani lub dzieci. Płakał jednak bardzo, kiedy wychodziłam. Widziałam, jak to, że nie mówi po niemiecku uniemożliwiało mu funkcjonowanie w grupie dzieci. Dziennik zaczęliśmy pisać z Maksymilianem na drugi dzień po spotkaniu z rodzicami w przedszkolu – pani powiedziała, że możliwe jest, że Makuś jest za mały i nie uda mu się zaadaptować i będziemy musieli go zabrać! Jak to usłyszałam, to stwierdziłam, że muszę wziąć sprawę w swoje ręce, bo inaczej nie będą chcieli go w przedszkolu (nie mieli obowiązku – miał 2 lata 3 mies., dopiero od 3 lat jest obowiązek przyjęcia dziecka do przedszkola). Zależało mi bardzo na kontakcie Maksymiliana z dziećmi i jego rozwoju socjalnym w tym względzie. Ale oczywiste było: aby Makuś mógł w miarę normalnie bawić się z dziećmi tutaj musiał dostosować się językowo. W związku z tym postanowiłam pokierować nieco jego nauką niemieckiego - na tyle ile będzie to możliwe. Dziennik wydawał mi się najlepszym sposobem i jak się potem okazało spełnił swoje zadanie.
Zaczęliśmy rysować i opisywać Maksymilianowi podstawowe sytuacje z przedszkola. Zdania zapisywał mój maż, gdyż zna niemiecki bardzo dobrze, ja zbyt słabo…Synek nosił swój pamiętnik do przedszkola i tam razem z panią pokazywali i czytali dany tekst w danej sytuacji (pani czytała, Maksymilian chętnie powtarzał – on sam nie czyta jeszcze po niemiecku). Zawsze razem czytaliśmy na przywitanie i pożegnanie te same teksty przy tych samych obrazkach. Każde charakterystyczne wydarzenie w przedszkolu – urodziny kolegi, przypadkowe „kopnięcie” pani, pyszna pizza na obiad - rysowałam i opisywaliśmy to prostymi słowami. Potem zaczęłam wpisywać to , czego akurat Maksiu się uczył (potrzebował) – nazwy zwierzątek, kolory, ubrania, jedzenie, itp. Wpisywałam też niektóre zdarzenia z domu – przyjazd babci, prezent od Mikołaja (gitara), żeby i on mógł coś opowiedzieć pani. Zapis w dzienniczku pozwolił mi przygotować synka na to, że kolejnego dnia będzie wycieczka do lasu, wyjście na plac zabaw, wyjście na wspólne zakupy z panią. Wiedział dlaczego pani ubiera go i gdzie wychodzą.
W każdej sytuacji, której opis uznałam za potrzebny otwierałam dziennik, rysowałam szybko rysunek. Rysunek zawsze był schematyczny – postaci i najważniejsze zdarzenie. Do każdej postaci dorysowany był dymek a w nim zapisana wypowiedź danej osoby. Dążyłam do tego by postaci były charakterystyczne (fryzury pań, miny smutne i wesołe) a jeśli się to nie udawało podpisywałam je imionami. Rysunek przedstawiał więc sytuację i zapis dialogu. Niekiedy rysunki wyglądały jak komiks…Mimo, iż mój talent plastyczny nie jest najwyższych lotów, rysunki dla wszystkich były zawsze sympatyczne i zabawne. Starałam się, aby wypowiedzi zapisane w dymkach były krótkie, łatwe do zapamiętania, zawierały jak najmniej nowych słów. Zwracałam szczególną uwagę na wielokrotny zapis pytań, chciałam żeby Maksymilian nauczył się samodzielnie zadawać ważne dla niego pytania: Co to jest? Gdzie jest…? Jak masz na imię? Jak jest po niemiecku...? Kiedy przyjdzie mama? Gdzie idziemy? Dzięki doświadczeniu w prowadzeniu takich pamiętników z dziećmi niesłyszącymi wiedziałam, że trzeba połączyć sytuacyjne wypowiedzi z wprowadzaniem nowych konstrukcji systemu języka niemieckiego. Pracowałam identycznie, mimo, iż nie znam dobrze niemieckiego. Prosiłam męża, by pisał po niemiecku. Dzięki temu sama wiele się nauczyłam. Dzięki wiedzy logopedy-językoznawcy lub dzięki dobrej intuicji językowej (bo nie dzięki znajomości języka…) kontrolowałam pilnie wypowiedzi wpisywane przez męża, aby były jak najprostsze, gdyż ma on tendencję do „barwnych, poetyckich” tłumaczeń.
Obecnie synek bardzo dużo mówi po niemiecku - wpisy do dzienniczka są rzadsze, pojawiają się w sytuacji, kiedy jesteśmy pewni, że Maksymilian nie będzie umiał powiedzieć tego, co chce – na przykład dzisiaj stwierdził, że opowie pani w przedszkolu, że śniła mu się mewa i że się jej przestraszył. Zapytany jak to powie, nie wiedział. Dzienniczek przydał się znowu.
Dzienniczek w jezyku polskim prowadziłam z Maksiem, bawiąc się, ćwiczyłam z nim czytanie prostych struktur. Obecnie prowadzimy dziennik "WYJAZDÓW" i dzienniczek "niemiecki", ale tu wpisy nie są częste. Dzienniczek jest mi na tyle bliski, że razem z Agą Fabisiak - Majcher napisałyśmy dzienniczek "gotowiec" do nauki struktur języka polskiego pt. "Mój pierwszy dzienniczek". Tam w zakamuflowany sposób umieściłyśmy różne struktury PYTAŃ i ODMIAN. Można tam znaleźć gotowe schematy prostych rozmów w języku polkim. Można uczyć rozumienia czasu. To język polski!
Tu link do postów, gdzie jeszcze pisałam o dzienniczku:
Dzienniczek wydarzeń
A to kilka zdjęć z dzienniczka wprowadzjacego język niemiecki:
W okienkach obserwatorów witam : Małe radości, justiylito, Allochtonkę i Domcię!!!
Super pomysł z takim dzienniczkiem. Myślę, że nie tylko dzieciom może się spodobać taki pomysł :)
OdpowiedzUsuńTAK! niesamowita radość, jak się czyta potem takie dzienniczki np z wyjazdów!
UsuńFantastyczny pomysł! Zamierzam natychmiast wprowadzić go w życie. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńNo i czekam na wieści, jak idzie!? Bo - nie jest łatwe (częstotliwość powinna być większa, zeby dawało więcej...
UsuńŚwietny pomysł! Zamierzam natychmiast z niego skorzystać. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńDługo się migałam z wprowadzeniem dzienniczka, ale ten wpis mnie przekonał:) Muszę tylko powalczyć z własnym lenistwem i jak zawsze tysiącem wymówek...
OdpowiedzUsuńSuper Olu! Trochę się "krygowałąm", ze post taki "odgrzewany", ale jak przekonał chociaż z jedną, dwie osoby...To wielki sukes!
UsuńKrótka anegdota dotycząca podobnej sytuacji:
OdpowiedzUsuńMoja córeczka, dziś 10-cioletnia, zaczynała identycznie. Poszła do niemieckiego przedszkola w wieku 2 lat 9 miesięcy, takźe po to, źeby szybciej załapać niemiecki. Aby ułatwić jej pierwsze tygodnie panie wychowawczynie umieściły ją w grupie, w której była już dziewczynka mówiąca ponoć po polsku. Miały nadzieję, źe będzie tłumaczem, przynajmniej w trudnych sytuacjach. Niestety, już po kilku dniach zapadła konsternacja. Obie dziewczynki twierdziły zgodnie, że się nawzajem zupełnie nie rozumieją. Panie zwróciły się do mnie z pytaniem, jak to moźliwe. I okazało się, źe dziewczynka ta nie tylko miała zasób słów niepomniernie mniejszy od Misi (była o prawie 3 lata starsza), ale na dodatek posługiwała się nie tyle polskim, co śląskim i to teź ubogim (bogatym jedynie w charakterystyczne polskie przerywniki, mojemu dziecku nieznane). Z rozmów Misi z tą koleźanką wychodziły dziwaczne rzeczy. Na przykład Misia zaczęła na jedną z pań o imeniu Ina mówić Inoina. Wszyscy zachodziliśmy w głowę, skąd to się wzięlo. Okazało się, że pewnego dnia Misia płacząc szukała swojej nieobecnej opikunki. Koleźanka wytłumaczyła jej sytuację: Ni mo Evie, jest ino Ina. Podobne neologizmy rozbawiały nas przez kilka tygodni, zanim Misia nie pojęła podstaw niemieckiego. Panie do końca nie mogły zrozumieć, dlaczego dwoje dzieci, których rodzice twierdzą, źe w domu mówią po polsku, w ogóle się nie rozumieją.
Nic ino pokiwać głową ;-)
UsuńWlasnie po to sa madre i cierpliwe mamusie, aby pomagac swoim malym szkrabom w pokonywaniu pierwszych, zyciowych problemow. Pomysl z dzienniczkiem bardzo fajny !!!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Myśłę, że trzeba bardzo czujnie strzec dziecka - i wyczuć, kiedy zostawić je "w spokoju", pozwolić zdobywac samodzielnie noawe umiejętności, a kiedy pomóc!
Usuńzaczęliśmy...
OdpowiedzUsuń