Na finałowy warsztat warsztatów „Dziecka na warsztat”, jak każdy
z uczestników, chciałam przygotować coś wyjątkowego. Chodziłam i myślałam, co
mogłabym zrobić z dziećmi takiego, co jest najciekawsze u nas? Co jest
najważniejsze u nas?
No i wyszło jedno: ŻYCIE!!!!!!!!!!!
Nie da się więc pokazać całego warszatu życia… Mogę tylko napisać kilka zdań, co o tym myślę…
Najważniejszy warsztat, który przeprowadzam z
moimi dziećmi to życie ze mną...
Co jakiś czas przypominam sama sobie, że jeśli chcę je
CZEGOKOLWIEK nauczyć, to tylko tego, żeby nauczyły się same żyć swoimi pasjami,
żeby odkrywały świat, żeby żyły radością i miłością.
Jak? No tylko jedno można zrobić (według mnie oczywiście…): żyć
samemu dobrze, pięknie, mądrze, szczęśliwie!!! Dążyć do tego!!! Nie poddawać
się!!! Nie poddawać się wszystkim tym (w tym sobie), którzy sądzą, że życie to
jeden wielki trud, jest ciężkie itd. itd..
ZAWSZE jak widzę, że „coś jest nie tak” z moimi dziećmi biorę na warsztat! Ale biorę na warsztat SIEBIE, nie dzieci!!!
Bo to są moje LUSTERECZKA, które pokazują mi jak ja reaguję, jak ja mówię, jak
ja się raduję, jak ja się złoszczę, jak ja radzę sobie z problemami, jak ja
traktuję innych ludzi.
Oczywiście, że bardzo bym chciała nauczyć je kilku rzeczy,
które uważam za „fajne”, dobre, miłe, piękne, pożyteczne… ale wiem, że nie to
jest najważniejsze. Wiem, że najważniejsze jest pokazanie, jak „usadawiać się”,
„rozgaszczać”, „rozkoszować” życiem, szczęściem i dobrem. „Warsztatować” w
kuchni, w ogródku, w górach, w salonie, przy stole, w parku, w lesie, w
kawiarni, na strychu, w polach, w miastach, w zamkach, w książkach, w rozmowach…
Niech biorą, co chcą: jak się piecze chleb, jak się parzy kawę, jak się piecze
ciasto, jak się sadzi i zbiera, jak się połyka maliny, jak się rozkoszuje
zapachem lip, jak się ulatuje w książkę, jak się wdrapuje na czereśnię, jak się
wygrywa uśmiechem, jak się robi coś z niczego, jak się chwyta chwilę, jak się
wypatruje piękna, jak się tworzy piękno, jak się ufa, jak się cieszy z wytrwania,
jak się czeka, jak pije się wodę i wino…
Wtedy okaże się, iż branie odpowiedzialności za
swoje życie i życie innych nie jest przytłaczające, bo kocha się…
Jedyny moment, w którym, jestem przekonana!!!, należy wziąć,
oprócz siebie, na warsztat dziecko, to sytuacja, kiedy dziecko ma jakiś problem
rozwojowy (nabyty od życia – fizyczny, ogólnorozwojowy) – potrzeba stymulacji
dzieci (i dorosłych) z różnymi dysfunkcjami i uszkodzeniami lub w jakiejś złej
sytuacji socjalno-społecznej. Wtedy należy świadomie, konsekwentnie i wytrwale
pomagać, „wartszatować”!!! Bądźmy wtedy pomocni dla takich rodziców. - bo oni
potrzebują wsparcia!!! Jakiego – zabrać na chwilę im dzieci, niech odpoczną!,
żeby mogli chociaż przez chwilę żyć, nie pracą z dzieckiem, ale „rozgościć się w
życiu”.
To mój warsztat warsztatów:
Cieszenie się życiem i wpatrywanie się w moje LUSTERECZKA,
czy mi dobrze idzie….
Może komuś się spodoba taka droga… może ktoś taki warsztat
zaproponuje swoim dzieciom świadomie??? (Bo nieświadomie są „na warsztacie”
zawsze….) Jak tak - zapraszam do rozmów i wymiany doświadczeń;-)
I co… dzieci dwujęzyczne i dwukulturowe na tym warsztacie… są
tak samo wpatrzone w rodziców jak jednojęzyczne i jednokulturowe – Pamiętajmy o
tym!!!
LUSTERECZKO powiedz przecie, kto jest najfajniejszy na świecie?
W projekcie "Dziecko na warsztat" brały udział następujące blogi:
to jest prawda, że jesteśmy codziennie na dziecięcym warsztacie... :)
OdpowiedzUsuńJa przezywam z moimi Dziecmi swoje drugie dziecinstwo. Nadrabiam czasem to, czego nie moglam doswiadczyc wtedy, np. malujemy i zajmujemy sie roznymi pracami recznymi, bo ze mna nikt tego nie robil. To samo dotyczy pieczenia ciastek, skakania po materacach i... koledowania i uczestnictwa w Jaselkach. Moje Maluchy powtarzaja tez moje dzieciece impresje: zrywanie truskawek (jak wtedy u Babci Heli), lazenie po drzewach, robienie kwietnych bukietow. Warsztatowanie Dziecka, to spelnianie siebie - proponujesz to, co Ciebie zachwyca, uszczesliwia. I nie jest to egoizm. To jest dawanie tego, co dla Ciebie najcenniejsze. A teoria lusterek jest dramatycznie prawdziwa. Dramatycznie, bo nie jestem idealna matka i mam swoje przywary. Lustro bezlitosnie daje o tym znac. Na szczescie odbija tez te dobre cechy. Pozdrawiam warsztatowo!
OdpowiedzUsuńWszyscyście są fajni :)
OdpowiedzUsuńBardzo mądre słowa.
OdpowiedzUsuńBardzo ważne słowa.
Tak, dzieci są na takim warsztacie non stop ;-)
Co za pomysł :).
OdpowiedzUsuńTak! Zycie! Nasze serduszka sä naszym odbiciem! Dobrze sobie to czasami uswiadomic i poreflektowaç! Pieknie to ujelas w slowa!!! Pozdrawiam Asia J.
OdpowiedzUsuńEla, to jest piękne i wzruszające :). Bardzo to piękny warsztat...Dziękuję, że z nami byłaś :)
OdpowiedzUsuńElu, pięknie napisane. Bliskie mi spojrzenie na tę wyjątkową relację z dzieckiem :) Dzięki za te słowa.
OdpowiedzUsuńSiedziałam dziś z córką w parku, w promieniach słońca grzałyśmy się jak koty. Chyba się ta matka z córką spodobała starszej pani, bo patrzyła na nas, śmiała się do nas, a w końcu podeszła i porozmawiała. czułam jak ulatuje czas i moja córka rośnie, a jednocześnie byłam całą sobą tu i teraz, tylko z nią. Potem posmoliłyśmy sobie nosy, wąchając smolinosy, opowiedziałam jej jak babcia mi to pokazała lata temu. Z tego krótkiego pobytu pamiętam to światło w liściach i perlisty, głośny śmiech córki. Taka wymiana. Harmonia i spokój w obu lusterkach :)
Ależ podoba mi się porównanie z lustereczkami! Pięknie napisane
OdpowiedzUsuńPięknie napisane........
OdpowiedzUsuńNajpiękniejszy warsztat <3.
OdpowiedzUsuńto samo chciałam napisać!!!
UsuńKochane Panie!!! Dziękuję za wszystkie dobre słowa!! Żeby było "po prawdzie" - musicie wiedzieć, że te lustereczka odbijają też wszystkie moje niepowodzenia... Są idealnie "lustrzane"...
OdpowiedzUsuńAle dzięki temu człowiek widzi, to, czego czasem nie chce zobaczyc. Jak ma względzie dobro dzieci, to MUSI zobaczyć!
A! I z mojego doświadczenia wynika, że dorośli też są lusterkami - jak my im, tak oni nam:-)
Mądra jesteś Kobieto~!
OdpowiedzUsuńA w moich dzieciach nie tylko odbijają się moje zachowania, ale również mój język, mój sposób mówienia i moje słownictwo. Jakby nie było przez większą część roku jestem główną "dawczynią" języka polskiego. Często łapię się na tym, że dzieciaki powtarzają po mnie różne "dziwne" (moje) zwroty. Szczególnie Zosia - jest to niezwykle zabawne, bo w niej naprawdę widzę i słyszę wtedy siebie.
Przyznaję, że czasem się tak zagalopuję, że dopiero po dzieciach widzę, że coś jest nie tak. Ale i na odwrót. Tak czy inaczej bardzo to pozytywne, tak jak i Twój tekst.
OdpowiedzUsuń