Miał być
dzisiaj krótki post o grzecznych dzieciach…ale będzie kiedyś, bo dziś
ważniejszy temat „wypłynął”. Otóż napisała Sylaba post ”Czy za dwujęzyczność się płaci? – i postem tym postawiła do pionu moje rozważania z ostatnich wielu
miesięcy a nawet już lat.
Polecam ten post szczególnie!
Zacznę jak
Sylaba:
"...koszty
[wynikające z dwujęzyczności] na pewno istnieją, tylko pytanie jest, czy one
rzeczywiście są aż tak dramatyczne, że stanowią przeciwwagę dla wszystkich
zysków, które z dwujęzczności wynikają?" - wypowiada się dla Polskiego
Radia pani dr Zofia Wodniecka-Chlipalska z Zakładu Psychologii
Eksperymentalnej Instytutu Psychologii UJ."
A teraz, w
kilku zdaniach moje przemyślenia w tym temacie.
Od czasu,
kiedy z racji sytuacji życiowej (emigracji) zaczęłam intensywniej interesować
się tematem dwujęzyczności, obserwuję pewną tendencję: otóż wśród specjalistów
i zainteresowanych tematem politycznie poprawnie, dobrze marketingowo oraz
chyba modnie jest wypowiadać się o dwujęzyczności TYLKO pozytywnie!!!!
Dlaczego –
z moich obserwacji wynika, iż to faktycznie wina jest sytuacja politycznaJ Jak pisze Sylaba, wiele rodzin emigrantów, nie znając zalet
dwujęzyczności, zarzuca naukę języków ojczystych a uczy dzieci jedynie języka
kraju przyjmującego. Okazuje się, że nie
tylko Ameryka z tego słynie Sylabo! Grzmi się obecnie w wielu środowiskach o
katastrofie wśród młodej polskiej emigracji w Anglii i Irlandii, niekiedy w
Niemczech – rodzice uczą dzieci (z tych samych ekonomicznych względów co w
Ameryce) tylko angielskiego/niemieckiego, często źle władając tym językiem
osobiście!
(Owszem,
jeśli się ma na uwadze przyszły status społeczny i pracowniczy okazuje się to
być dobrym wyborem. Można jednak
pogodzić dwa języki, mając wiedzę o tym, jakie możliwości ekonomiczne daje też
znajomość nawet tak „egzotycznego” języka jak polski.)
Wiemy, że
zarzucanie nauki języków ojczystych/macierzystych jest z wielu względów bardzo!
niekorzystnym zjawiskiem! Wiedzą to
naukowcy: psychologowie, socjologowie, psycholingwiści, logopedzi.
Ale jak
się okazuje człowiek stworzeniem jest takim, iż jak się go straszy, to boi się
i w panice popełnia mnóstwo błędów oraz PAMIĘTA!! lepiej negatywne informacje o
danym zjawisku. Tak też zdaje się było z dwujęzycznością! Powiedziano o niej
niekorzystne rzeczy i te mity (np., że powoduje opóźnienia w nauce) pokutowało
wycofywaniem się wielu rodziców z nauki języka ojczystego.
Co więc
teraz? Mam wrażenie, że odwrócono machinę i mówi się TYLKO o
pozytywach. W obecnej sytuacji wielu młodych rodzin na emigracji wydaje się to jedynym
sposobem na zachęcenie wychowywania w wielojęzyczności. Dobrym sposobem jest szerzenie wiedzy o tym, że dobrze prowadzone wychowanie w dwujęzyczności/wielojęzyczności
(kulturowości) to też poszerzenie wszelakich horyzontów, posiadanie dobrze
rozwiniętych różnych umiejętności poznawczych,
to większa otwartość i zrozumienie
Innego, to wykształcenie się
takich cech charakteru, które umożliwiają podjęcie pracy w różnorakich
zawodach, zdobywanie wiedzy w różnych ośrodkach edukacyjnych i naukowych.
Widzę taką
potrzebę na spotkaniach z rodzicami dzieci dwujęzycznych. Trzeba im/nam
pozytywnych informacji i wiedzy o korzyściach, jakie niesie ze sobą
dwukulturowość, dwujęzyczność, umiejętność czytania i pisania w językach
ojczystych rodziców.
Na takich
spotkaniach nie lubię mówić, iż osoby wielojęzyczne LEPIEJ coś „mają” lub
„robią”, lub „rozumują”. One mają WIĘKSZE możliwości, mają WIĘKSZY warsztat!
Ale czy zrobią coś lepiej, czy to wykorzystają? To już raczej będzie skutkiem
wielu różnorakich czynników – np. m.in. wykształcenia, poziomu inteligencji
emocjonalnej.
Opowiadam
więc o pozytywach, o możliwościach, o drzwiach otwartych… i… czuję obowiązek i
konieczność opowiadania też o kosztach!, o trudnościach, o barierach, o
przeszkodach, o różnych konsekwencjach decyzji wychowania lub nie w dwujęzyczności.
A po co? By straszyć? Ależ nie!! Po to, by uświadamiać jednak, czego lepiej
unikać!!! A można uniknąć wielu
nieprzyjemnych sytuacji – począwszy od zaburzeń emocjonalnych małych dzieci a
skończywszy na poważnych zaburzeniach komunikacji i tworzenia więzi rodzice - dziecko
a nawet potem problemów w budowaniu relacji: dany człowiek a partner! Aby uniknąć ostrych, wzmożonych konfliktów w
okresie dorastania dzieci. Aby unikną nieporozumień pomiędzy partnerami
wywodzącymi się z różnych kultur (bo różne języki dają nieco inny ogląd
rzeczywistości).
Bardzo
rzadko ostatnio można przeczytać gdziekolwiek o tych barierach i kłopotach – a
przecież MY, rodzice dzieci dwujęzycznych przeżywamy je. I ja np. wolę być na
nie przygotowana i wolę je świadomie przeżyć, wolę mieć wiedzę, iż niektóre
zachowania moich dzieci i moje!
(niekorzystne postrzegane) właśnie z
dwukulturowości wynikają. Łatwiej sobie z nimi wtedy radzę!! Szybciej
rozumiem!! I Szybciej sobie i dzieciom pomagam poradzić sobie z małymi, jak na
razie, problemami.
Dlatego u
mnie na blogu można czasem przeczytać, nie tylko peany o
dwujęzyczności/dwukulturowości ale też przykłady z życia wzięte – życia mojego
i rodzin, które poznaję, przykłady, które stawiają naszą sytuację w jasnym
świetle. Mam nadzieję, że piszę zawsze w taki sposób, by dać motywację i
nadzieję i budować wytrwałość w budowaniu dwujęzyczności naszych dzieci!!! Mam
nadzieję, że pisząc o trudnych chwilach i przypadkach nigdy do dwujęzyczności nie
zniechęcam!
Zawsze też
staram się tak kończyć spotkania z rodzicami – powtarzając pozytywy i pokazując
drogi do dwujęzyczności WZBOGACAJĄCEJ. Przypomnienie korzyści wydaje się
motywujące do działania!
Jak bardzo
trzeba uważać na słowa pokazuje mi przykład prof. J. Cieszyńskiej, która
propaguje od zawsze, wszem i wobec głębokie przeświadczenie o bogactwie
dwujęzyczności o konieczności nauczania języków ojczystych rodziców, które są
potem językami bazowymi. Niestety swoją książkę o dwujęzyczności zatytułowała
mocno: „Dwujęzyczność i dwukulturowość –przekleństwo czy bogactwo”. Teza
książki jest jedna: musimy dbać o to, by dwujęzyczność była wzbogacająca,
musimy dbać o języki rodziców. Ale – słowo „przekleństwo” użyte w tytule
przeraża wielu i przyćmiewa pozytywne tezy. Podobnie to, iż mówi często w
swoich artykułach i warsztatach o „kosztach” i o niekorzystnych skutkach złych
decyzji dotyczących nauki języków, powoduje, że tylko to się jej pamięta, a nie
zwraca się uwagi, iż rodzice i specjaliści powinni! być uczeni o problemach,
aby je umieć zobaczyć!
Moje
osobiste zdanie: mówić o kosztach!, mówić o problemach! ale zawsze kończyć
pozytywami! Dawać wiedzę i dzielić się doświadczeniami to rola specjalistów i
rodziców – byśmy byli pewni, że dajemy dzieciom BOGACTWO a ochraniamy, ile
możemy, przed negatywami. NIE PRZEMILCZAJMY, bo dzielenie się doświadczeniami i
wiedzą pomaga innym.
Droga do
sukcesu wychowania w dwujęzyczności nie zawsze jest prosta i fantastyczna. Ale
wiemy, że nie wszystko co piękne i dobre musi być łatwe.
Motywują
do działania też inni rodzice, którym np. nie było lub nie jest łatwo z różnych
powodów ale są wytrwali;; motywują historie trudnych dzieci, niełatwych
relacji, które udało się wyprostować; motywują rodzice piszący blogi, bo
pokazują różne rodziny, rożne sytuacje, różne rozwiązania, różne potrzeby.
Motywują do akceptacji!!!
Dwujęzyczność
(wielojęzyczność) a może bardziej dwukulturowość niesie za sobą bagaż
przeróżnych i przedziwnych doświadczeń. Dzielmy się nimi, bo niektóre dobre, niektóre
gorsze spotkamy na naszych ścieżkach a wtedy będziemy wiedzieli, że DA SIĘ, że
MAM PRAWO różnych decyzji, że WIEM jakie są ich konsekwencje!! Tak musimy funkcjonować
i kierować naszym stylem życia, aby koszty, wynikające z dwujęzyczności nie
były dramatyczne…
Tu Sylaba :-) Widzę, że wywołałam "wilka z lasu" swoim postem. Ale postanowiłam, że napiszę i coś o rezulatach skupiania się na dwóch językach jednocześnie, a co nie jest pozytywne. Bo nic nie jest czarno-białe. Ja rozumiem, że wychwalanie dwujęzyczności ma pomóc rodzicom w niezaniedbywaniu języka polskiego poza Polską, na przekazaniu swojego języka/kultury potomstwu. Ale z każdym rokiem taki rodzic musi poświęcić dla rozwijania drugiego języka coraz więcej i - jak wiadomo - nauka uderza po kieszeni, szczególnie w ostatecznym rozrachunku jakim są płatne studia wyższe.
OdpowiedzUsuńŻyciem świadczę, że dwujęzyczność jest dla mnie ważna (kto przeglądał mój blog, ten wie). Ale przyznam się, że jako studentka, potem młoda małżonka, wreszcie młoda mama, moje wyobrażenia na temat tego, jak dwujęzyczność się "wydarza" u najmłodszych były po części trochę naiwne. Np. nie wiedziałam, że nie wystarczy, żeby dziecko miało przy sobie tylko jedną osobą (mnie) mówiącą po polsku, kilka książek, pare filmów, sporadyczna wizyta w "Polandzie". Aby uzyskać tę biegłość językową, jaka mi się u dziecka marzyła potrzeba więcej.
Wracając do minusów dwujęzyczności w rodzinie mieszanej, jak moja, powiem jeszcze, że najtrudniejsze jest to, że cały ciężar nauczenia dziecka polskiego spoczywa na mnie. (Mąż poza zagonieniem córki do lekcji ze mną więcej pomóc nie może. Polskiej szkoły nie ma. Wizyta w Polsce kosztowna.) Odpowiedzialność, jaką sobie wybrałam, chcąc, żeby dzieci jakoś znały ten język polski - jest czasami przytłaczająca. I może stąd ten ostatni post? Pozdrawiam!
TAK! Większość rodziców nie zdaje sobie sprawy z trudności. I to niedobrze, bo jak je napotykają to rezygnują... Im więcej będziemy opowiadać o tym jak może być , jak bywa w naszych rodzinach to moż eprzygotujemy kogoś na to, iż nie podda się, bo będzie wiedział, że to pewna "norma" te koszty, trudności i bogactwo i dar...
UsuńSytuacja każdego jest inna, nie badałam nigdy wielojęzyczności, więc nie mam naukowych odpowiedzi. Jestem jednak filologiem i interesuje mnie psychologia. Pytałam wiele osób dwu- lub wielojęzycznych (a spotykam się z nimi na codzień), czy są zadowolone ze swojej wielojęzyczności i odpowiedź zawsze była jedna: tak! I na tym bazuję :)
UsuńOczywiście, że to wspaniale byc osobą wielojęzyczną - tak jak potrwierdzają rozmowcy. Tylko trzeba dojść do tej wielojęzyczności i nie zamykac dziecku drzwi do niej, wspierać je. A wielu rodzicó tak robi - z róznych przyczyn. Wielu tez się poddaje, bo niekiedy to zadanie jest po prostu dla nich trudne....Ci rodzice potzrebują szczegolnego wsparcia, bo chcą a coś nie wychodzi....
UsuńI jeszcze dodajmy Sylabo, że nie pracujesz od szóstej rano do siódmej wieczorem jak wielu innych rodziców i że jesteś nauczycielem całą sobą. Znasz się na metodyce, wiesz jak przekazać wiedzę i zainteresować dzieci tym co chcesz im przekazać no i sama reprezentujesz wysoki poziom intelektualny, poczucie humoru (NIE bez znaczenia) i rozsądek!
UsuńElu, poruszyłaś bardzo ważny temat. Postrzeganie tematu w kategoriach "kosztów" było dla mnie przed tym wpisem obce, choć jestem jak najbardziej świadoma specyficznych doświadczeń, które poprzez naszą oraz naszych dzieci dwujęzyczność zbieramy. Doświadczeń również trudnych.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że z wyboru nie zajmuje się temat zbyt "naukowo", tylko działam wg mojego przekonania. Polskość jest we mnie tak zakorzeniona, że nie wyobrażam sobie przekazać jej mojej córce (mieszkam w Niemczech od 25 lat i mówię również po niemiecku płynnie ;)), nie byłabym autentyczną matką, gdybym jej czasem nie ofukała i zawsze nie nasłodziła przed snem po polsku. Podchodzimy z Mężem (który też jest Polakiem, co nam sprawdę ułatwia znaczie) do tematu z taką oczywistością, że i ona na swoje 7 lat świetnie się w tym odnajduje. Z wiekiem to jednak niemiecki staje się jej dominującym językiem, choć zaczynaliśmy od polskiego. Wiec staramy się na bieżąco ustalać reguły, żeby ją zachęcać a nie zniechęcać ("Z rodziną mówimy po polsku"). To eksperyment i sama jestem ciekawa, dokąd nas doprowadzi. Temat jest niezmienie złożony, bo ociera się pzecież również o budowanie tożsamości....
Całkiem subjektywnie uważam, że dwujęzycznością - szczególnie zdobyta jako dziecko - to jest dar i potencjał. Związane czasem z tym procesem trudności nijak się mają do tego co zyskujemy.
Temat rzeka, więc po zostawiam tylko kilka subjektywnych przemyśleń i osobistych doświadczeń, tak na gorąco po przeczytaniu wpisu.
pozdrawiam serdecznie!
Tak! to jest dar i potencjał! I tego musimy się trzymać! Ale zdarzają się sytuacje i rodziny, kiedy to problemy zwycięzają... i wiem, że te matki i ojcowie potzrebują szczegolnego wsparcia. Oni są w trudnej stytuacji, bo nie maja się czym chwalić a przeciez muszą opowiedziec o swoich problemach, zeby pomóc... Wspierajmy takie osoby! Jeżeli wiemy, z zcego wynikaja kłopotliwe zachowania dzieci - tłumaczmy, pomagajmy. Zajęcajmy...siebie, dzieci, znajomych i nieznajomych.
Usuńwychowanie dziecka dwujezycznego to przede wszystkim zmudna, niekonczaca sie praca - dla rodzica. Przede wszystkim wowczas, kiedy chce sie dziecku przekazac jezyk i kulture j.polskiego w sposob atrakcyjny, inaczej dziecko uczyc sie tego jezyka nie bedzie chcialo. Jezeli jeszcze do tego tylko jeden rodzic mowi po Polsku to nie jest to takie proste. Ja sama czesto przechodze automatycznie na j.niemiecki, jezeli 3 osoby w domu jego uzywaja. Caly czas jednak walcze (najczesciej sama z soba) aby uzywac j.polskiego. Nie jest to jednak latwe. O sprawach finansowych jak narazie nie mysle. Polska szkola finasowana jest przez Panstwo. Na czeste wyjazdy do Polski nie mozemy sobie jednak pozwolic, chociaz to jest najlepszy kurs jezykowy dla moich dzieci i meza. Pozdrawiam! / Aleksandra
OdpowiedzUsuńja sobie nie wyobrazam, zeby w domu dwujezycznym nie wykonac tej "zmudnej i niekonczacej sie pracy".
Usuńale tak jak w wypowiedzi powyzej, zdarza mi sie mowic do dziecka po angielsku, wtedy gdy jestesmy w towarzystwie samych anglikow
A mnie czasami zastanawia temat ewentualnej dwujęzyczności moich ewentualnych wnuków ;) Czy język polskich będzie dla moich synów na tyle ważny, że będą w nim chcieli mówić do swoich dzieci? I mimo że na razie własne dzieci ledwo co odstawiłam od piersi, temat tożsamości i kolejnych lat z dwujęzycznością jest u mnie cały czas na tapecie...
OdpowiedzUsuńRóznie jest... Ale znam kilka osób wychowanych juz poza Polską a uczą swe dzieci języka polskiego! Mówią, że żal by i było nie przekazać języka. Obserwuję, że są to osoby bardzo dobrze lub dobrze mówiące nadal po polsku.
UsuńZgadzam się z Elą, zgadzam się z moimi poprzedniczkami, że uczenie własnych dzieci języka polskiego mieszkając poza Polską i w dodatku w rodzinie "mieszanej" sprawą prostą nie jest. Ani tym bardziej zawsze przyjemną. To droga pod "górkę", ciągle pod "górkę" i często nie widać nawet szczytu. I nie chodzi tu o jakieś chwalebne rzeczy, ale o zwykłe, prozaiczne sprawy: w jakim języku odrabiamy lekcje? Przecież nie mogę odpytywać syna po polsku z lekcji geografii, gdy ten musi się przygotować do klasówki. Nie mogę prosić go, by mi powiedział formułkę matematyczną po polsku, jeśli musi się jej nauczyć na pamięć. To są małe trudne wybory. Wybory dnia codziennego. Niby nic nie znaczące, a jakie trudne niekiedy.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedna sprawa. Czasem spotykam się z szybkim i powierzchownym wrzuceniem osób, które nie nauczyły lub uczą swojego dziecka języka polskiego, do worka "nierozsądna i głupa osoba". Nie lubię tego. Czasem są to osoby, które świadomie nie mówią do własnych dzieci po polsku, bo po co? Ale czasem są to osoby, które nie znalazły odpowiedniego wsparcia kogoś życzliwego w odpowiednim momencie: męża, ojca dziecka, wyrozumiałej rodziny. Proszę, nie oceniajmy tak pochobnie takich osób. Nie wiemy tak naprawdę, jaka opowieść kryje się w ich doświadczeniach. Ja widzę często smutek, żal, rezygnację. Ci, którzy są w rodzinie "mieszanej" wiedzą, jak często jest się osamotnionym w tych karkołomnych wysiłkach. Ma rację Ela, że i takie osoby trzeba wspierać. Czasem wystarczy wysłuchać, czasem opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Powiedzieć kilka dobrych słów. Może coś zasugerować. I nie oceniać. Nigdy.
Nie każdy z nas jest supermocną osobowością potrafiącą przetrwać wszelakie przeciwności.
O tak Makowa Pani! Teb brak wsparcia a nawet negacja, zabranianie! w srodowisku, w rodzinie jest niezwykle bolesne i tylko osoby z charakterem czołgisty, niesamowicie wierzące w siebie mogą sobie poradzić w takich sytuacjach...
UsuńAle może wlaśnie dlatego iz tak wiele kosztów i przeszkód trzeba pokonać lepiej do własnego umysłu i umysłów innych ludzi częściej dopuszczać te pozytywy i bogactwa, korzyści. Dobrze "się programować" i nastawiać...
Czyli wiedzę o problemach mamy, ale przeżywamy je świadomie, iz to tylko droga do dobrego stanu.
A! i Makowa Pani ma wielką rację w tym, aby NIE OCENIAĆ!!!
UsuńWitam, pozwolce ze dolacze do grona mam dwujezycznych dzieci. Moja corka ma 4.5 roku i mowi po polsku bardzo dobrze. Nasza rodzina jest mieszana, ale maz zna polski poniewaz mieszkal dosc dlugo w Polsce.Wiec nasza corka czasami zwraca sie do niego po polsku a czasami po angielskiu, do mnie tylko po polsku. Najbardziej czym sie martwie to czy naucze ja czytac i pisac po polsku.Znam dzieci ktore naprawde mowia dobrze po polsku ale z czytaniem i pisaniem to juz kiepsko. A szkoly polskiej nie mamy tutaj niestety wiec zostanie to na mojej glowie. Pozdrawiam Viola
OdpowiedzUsuńWitaj Violu! Zmartwienia zmień w palny i wiarę:-) Jest różnie, ale może akurat będzie! w Twoim przypadku łatwo! Bez zmartwien na przyszlość! Pozdrawiam!
Usuń