piątek, 25 lipca 2014

Czy DUCHY się uśmiechają i czy NAS widzą – cd. o mojej adaptacji w Niemczech…


Kiedyś, kiedyś, pisałam o uśmiechu, który zauroczył mnie w Austrii:
Tu: http://www.dwujezycznosc.blogspot.de/2012/11/usmiech-smiech-dowcip.html
uśmiechu, który zawładnął w zupełności moimi wspomnieniami z Austrii. Ludzie uśmiechnięci: zawsze! Kiedy kogoś zobaczyli. Każda!! wymiana spojrzeń wiązała się z uśmiechem do tego kogoś, na kogo patrzymy. Jak się ktoś nie uśmiechnął, to był duży znak – coś się satło!

Uśmiech dorosłych do dzieci!, uśmiech dzieci do dzieci i dorosłych, nastolatków do dzieci!!, dorosłych do dorosłych, dzieci do starszych ludzi, starszych ludzi do wszystkich… uśmiech był wszędzie. Nawet w poważnych sytuacjach ich twarze były nakreślone zmarszczaki uśmiechu, były jakies bezpieczne…, wzbudzające zaufanie i okazujące troskę o Drugiego, o Innego.

W Polsce jest różnie. Jak pisałam kiedyś, w przytoczonym poście, uśmiech mój, który usiłowałam przeszczepić na grunt polski, działa cuda. O wiele łatwiej wszystko się załatwia, organizuje, o wiele łatwiej się żyje i funkcjonuje. Nawet w urzędzie z naburmuszoną panią – o wiele szybciej idzie… Gorzej na ulicy.

Moje dzieci przyzwyczajone bardziej do zachowań austriackich śmieją się zawsze i wszędzie do każdego. Przyzwyczajone do nawiązywania relacji – machają na ulicy do innych kierowców, przechodniów. W Polsce ludzie najpierw robią zdziwioną minę a potem jednak reagują dobrze (neurony lustrzane działają!!), uśmiechają się, machają. Tu w Niemczech moje dzieci doznały lekkiego szoku, bo ludzie, co robią? udają, że nie widzą!!!, nie słyszą… Duchy… Całe szczęście dzieci się nie zrażają (a ja je podpuszczam czasami…;-)) i próbują nadal machać do kierowców traktorów i ciężarówek – ci najczęściej reagują; próbują zagadywać ludzi – wtedy raczej tez reagują, ale na ich uśmiech raczej nikt nie zareaguje, bo udaje, że nie widzi…

Oprócz uśmiechu w Austrii funkcjonuje pozdrawianie się, niezależnie od tego czy się kogoś zna, czy nie. Oczywiście nie w wielkich miastach, ale i tam, jak z kimś jakoś „wyjątkowo” skrzyżują się nasze drogi to się tego kogoś albo pozdrawia, albo jakoś zagaduje (z uśmiechem oczywiście).

Nawet jak jest to sytuacja niezbyt przyjemna, to ludzie z żartem i humorem usiłują się dogadać. Zwracają sobie uwagę z uśmiechem, nie przepraszjąc broń Boże za to, że żyją lub ośmielają się czegoś wymagać – tylko konktetnie mówią o co chodzi, co im się nie podoba, co by od nas chcieli a potem …gadka szmatka i jest ok. Tu: kilka razy spotkało nas: kartki anonimowe od sąsiadów za wycieraczkami samochodu, że źle zaparkowaliśmy i że jak się to nie zmieni, to są odpowidanie służby i oni się tam udadzą!; pukanie do drzwi, że nasze dzieci są za głosne!!; uwagi przez otwarte okno – że tu się tak nie robi, bo coś tam…. i zatrzask okna… JENY!!! No boimy się nieco, jaki urząd za co wkroczy na nasze podwórko….

Jeszcze jedno: rozjechany wzrok, zez pt. „nie patrzę!!oczywiście, że nie patrzę!”. No Duchy!! To jest dla mnie prawdziwy szok kulturowy: wyobraźcie sobie sytuację: wchodzi właściciel domu do nas, idzie coś tam sprawdzić w odległym zakątku… IDZIE i prezentuje coś co ja obserwuję z wielkimi oczami wybałuszonymi chyba…: Idzie i kieruje się prosto w wyznaczone miejsce i niby nie patrzy wcale na otoczenie, tam gdzie akurat przechodzi ale CZUJESZ, że widzi!!! Kurde, myślę, jak on to robi, to „nie patrzę!!oczywiście, że nie patrzę!”!! Ja patrzę, a co… i widzę jakiś dziwnie rozjechany wzrok, jakgdyby oczy miały zeza na zewnątrz lekko, jakoś dziwnie zumują!!! Głowa usztywniona w zupełności. Identyczną akrobację wzrokową robią wszystkie starsze panie przechodzące obok nas na ulicy, obok naszego domu… Niesamowite!!

Ogólnie, po pobycie w Austrii, myślałam, że w Polsce jest fatalnie – tyle naburmuszonych twarzy. No jest trochę… Ale! Teraz mam kolejny powód do zdziwienia, bo TU, w tej części Niemiec, jest dokładnie o 100 % gorzej. Czyli nie uśmiecha i nie pozdrawia się nikogo. Nie ma tego zwyczaju. Zwraca się uwagę nieuprzejmie, wywołując stres i obawę urzędowego rozwoju sprawy… W mojej miejscowości, w Polsce, jak ktoś kogoś nie pozdrowi, tzn. że coś nie tak, albo obcy. Moja babcia mawiała: Ty nie muszisz znać!! ONI cię znają więc się łądnei kłaniaj” Pamiętam, jak stasze babcie poznawały po tzw. „urodzie” czyja ja jestem… ;-) W miejscowości męża nie ma zwyczaju kłaniania się do każdego, tylko jak się zna. Więc i w Polsce bywa różnie.

Klatki ze szpitala:
Uśmiech i pozdrawianie w sali szpitalnej: lezałą ze mna młoda dziewczyna – jak przyszła to pozdrowienie było lekkim odburknięciem, rano nic, jak przychodzili do niej goście (a przychodzili cały dzień) pozdrawiali i uśmiechali się tylko jej rodzice. Pomyśłałąm, może ja jestem jakaś nie zachćeajaca do kontaktu, stara, nie pogada ze mnadobrze, bo po niemiecku tak sobie… Ale potem doszły jeszcze 2 panie… I co! I tak samo!!! Brrr… No Duchy…
A ja, jak tem uparty osioł – uśmiechałam się do pań siedząc na korytarzu, czytając coś tam i spotkałam się z jednym, fantastycznym „oduśmiechem” – pani doktor, z która się już troszkę zaprzyjaźniliśmy teraz! Ale pani doktor, okazało się nie Niemka…. Dzięki niej podjęłam tez decyzję, że chcę to, co widzę i czuję opisywać. Wcześniej myślałam: nie, bo nie chcę pisać negatywów, ale po rozmowie z nią, zobaczyłąm, ze ona odbiera ten świat tak samo!!! No to, stwierdziałm, tzn., że nie jestem taka jedyna. Piszę o tym…
W odwiedziny do jednej z pań przyszły dzieci. Ja się uśmiechałam (najładniej jak umiem) do jednej z dziewczynek a ona: najpierw zobaczyłam przerażone oczy a potem mała szybko odwróciła wzrok. O jejku, pomyślałam, posiedziałam i wyszłam, żeby dziecka nie starszyc więcej…

Klatki z życia:
Sąsiedzi mnie nie widzą, nas nie widzą, chociaż robimy wiele hałasu idąc… Ale ja! Po odkryciu zjawiska: „nie patrzę!! oczywiście, że nie patrzę!”, zawsze przechodząc obok kłaniałam się i uśmiechałam. Pierwszy odzew!! Sąsiadka się odkłoniła i uśmiechnęła teraz niedawno – w czerwcu!!! Normalnie cuda wywołuję…
Przyjechali dziadkowie: kłaniają się i uśmiechają wszem i wobec z takim zawzięciem, że zaczęli ich zauważać wcześniej niż nas!! Ale coniektórzy patrzą, przepraszam bardzo, za wyrażenie: „jak na małpy w cyrku”… hym…

Tak więc tutejsze Duchy nie uśmiechają się ale za to widzą!! Nawet jak nam się wydaje, że nie widzą!

Strzeżcie się!! Albo bombardujcie uśmiechem, a co…

Wiem, po rozmowach z koleżankami z innych części Niemiec, że tam wygląda to inaczej… no cóż, ja trafiłam TU.

Patrzę do lustra i zastanawiam się, czy przejmuje już mimikę (znaczy się zmarszczki) tutajszą, czy mi jeszcze trochę polskiej i autriackiej zostało? Toż to ja przecież nie Duch…!!!

środa, 23 lipca 2014

Konkurs wakacyjny - "Kartka z dzienniczka" - WIR i ja...

Jak już się zaczęło o dzienniczkach to i proszę!

Wystartował konkurs "Kartka z dzienniczka"

Organizowany jest przez wydawnictwo WIR a ja jestem patronem:-)

Bardzo chętnie! Bo temat bliski memu sercu, a na dodatek, do wygrania jest "MÓJ PIERWSZY DZIENNICZEK" mojego współautorstwa!!!

Wystarczy tylko przesłać do Wydawnictwa zdjęcie/skan katki z dzienniczka z wakacji! A, że piszecie, piszecie, wklejacie i rysujecie... to wysyłajcie!!!

Zapraszam serdecznie!!

Tu, na stronach wydawnictwa WIR, szczegóły: http://wir-wydawnictwo.com/aktualnosci/235-konkurs-wygraj-moj-pierwszy-dzienniczek.html

wtorek, 22 lipca 2014

Dzienniczki Ani, Jasia, Zosi!!!

Dzisiaj miły przerywnik do moich czarnych opowieści z Duchami:-)



Dzienniczki Ani, Jasia, Zosi - dzieci Doroty - Polki mieszkającej daleeko - na Tajwanie. Dzieci prowadzą dzienniczki w trzech językach: polskim, angielskim i chińskim!!!

Zobaczcie proszę, jakie piękne dzienniki, kroniki prowadzą od wielu lat. Takie zdjęcia i opowieści mobilizują bardzo! tak więc polecam, przeczyatjcie każdy z wpisów Doroty o dzienniczkach jej dzieci!!

Dorotko - mam nadzieję, że Ty też piszesz;-)

A tu znajdziecie WSZYSTKO: http://ourbabelschool.blogspot.tw/p/blog-page_11.html

poniedziałek, 21 lipca 2014

Szok kulturowy w krainie Duchów...

Ciąg dalszy o mieszkaniu z Duchami. W poprzednim poście o wakacjach z Duchami zapowiedziałam, że zaczynam pisać o moich własnych procesach adaptacynych ostatnich miesięcy. Zapraszam.





Profesor Ewa Lipska opracowała taką oto tabelę etapów procesu adaptacji kulturowej:

wg. H. Mamzer
wg. K. Oberga
  1. etap fascynacji nową rzeczywistością
  2. etap trudności
  3. faza wyczerpania psychofizycznego
  4. faza redefiniowania siebie
  1. miesiąc miodowy

  1. szok kulturowy
  2. ożywienie
  3. dopasowanie


Pisze też o szoku kulturowym czyli: zmianach behawioralnych, związanych z uczeniem się nowej kultury i postępowania zgodnego z normami danej zbiorowości; o stresie akulturacyjnym, który wywołuje stan niepokoju, lęku, poczucia wyobcowania, niezadowolenia z życia, którym mogą towarzyszyć problemy psychosomatyczne oraz o szoku akulturacyjnym, który może wiązać się z poważnym konfliktem kulturowym, zaburzeniami psychicznymi, prowadzącymi do głębokich kryzysów tożsamości.

Hymmm…. Cóż, na jakim etapie jestem ja?

Już raz przechodziłam przez te stany, kiedy przeprowadziliśmy się do Austrii. Teraz z perspektywy czasu widzę, iż tam miesiąc miodowy, czyli etap fascynacji nową rzeczywistością był tak mocny!, iż zniwelował negatywne skutki kolejnych etapów, złagodził je znacząco.

Teraz jest „raz drugi”… niby byłam psychicznie przygotowana na to, wiedziałam, że różnie może być… ale to, jak przeżywam tę adaptację jest dla mnie szokiem kulturowym, z jego wszystkimi objawami negatywnymi. Dziwi mnie to, bo przecież to nie jest zupełnie „obca” kultura!!! To nie Indie ani Chiny!! Więc tym bardziej jestem zaskoczona swoim odbiorem (aż tak mocnym) tej rzeczywistości.

Teraz jedno ważne zdanie: WIEM, wiem od różnych koleżanek emigracyjnych, internetowych, że to, o czym im opowiadam to jest jakieś dziwne. Ogólnie Niemcy są INNE. JA TAK TRAFIŁAM!! Trafiłam do takiego regionu, miasteczka, że jest jak jest!!! Jak jest - będę opisywac i będę Was zadziwiać, bo całe Niemcy sa INNE!!!

Po pierwsze: jest to region najbiedniejszy w Niemczech! Na tablicach rejestracyjnych mamy MSH (Mansfeld Sudharz) – dowiedzieliśmy się, że zamieszkaliśmy w jednym z trzech najbiedniejszych miasteczek Niemiec!!! Jak wygląda miejsce najbiedniejsze w Niemczech? – no ja (!) nie widziałam takiego w Polsce!!!

Tak więc dotknął mnie jak nic stan depresyjny, zawiedzenie nową rzeczywistością, odczuwam do tej pory niepewność i zdziwienie wieloma aspektami rzeczywistości. Nie wiem jak otoczenie odbiera moje intencje, jak rozumie i interpretuje sens moich działań, moje reakcje. No, bo to, że ONI – DUCHY zachowują się się dla mnie inaczej, „dziwnie” jest dla mnie oczywiste…

„Szok kulturowy można zneutralizować przygotowując się odpowiednio do wyjazdu – należy dowiedzieć się jak najwięcej o zwyczajach i kulturze danego kraju, o gafach, o stereotypach, uprzedzeniach, tabu. Na miejscu zas warto zadbać o grupę wsparcia, którą mogą tworzyć nowi znajomi (krajanie lub nie), bądź rodzina – jeśli jest w pobliżu”

No nie zadbałam… bywałam wcześniej w Niemczech i nie widziałam takiej potrzeby – wydawało mi się, iż nie ma az takich wielkich różnic kulturowych, które mogą mnie dotknąć!!! Grupa wsparcia: okazało się, iż w tym miejscu w którym mieszkamy przez pół roku znaleźliśmy w promieniu 30 km. 3 Polaków…; mamy kilku  niemieckich znajomych z pracy Męża, których mogę uznać za maleńką grupę wsparcia, ale to tylko w sprawach odnajdywania się tu (co i gdzie), ale nie zrozumienia np. moich problemów…. Rodzina…rodzina daleko, że hej – teraz okazuje się, ze jak przybywają to doznają jeszcze większego szoku „bo jak to w Niemczech? TAK????”

Co jeszcze o szoku kulturowym teoretycznie (bo od jutra opowiadac będę o konkretach!!!). Otóż mam jedno wielkie szczęście okazuje się, bo wydaje się, że radzimy sobie dobrze jako rodzina. Prof. Ewa Lipińska pisze o tym, iż mężczyźni zazwyczaj szybciej (lepiej lub gorzej) zaczynają sobie radzić w nowym środowisku, poznają je i rozumieją , bo!, bo idą do pracy. Kobiety zaś odczuwają izolację w środowisku domownym, gdzie najczęściej są z małymi dziećmi. „Sytuacja ta przyczynia się do dysharmonii w rodzinie – tak do nieporozumień między małżonkami, jak i oddalania się od siebie obydwu pokoleń w sferze emocjonalno-intelektualnej, ponieważ porozumienie pomiędzy rodzicami a dziećmi bywa utrudnione” – uff. Jakoś z mężem sobie radzimy i wspieramy a dzieci jeszcze na tyle małe, że wolą i preferują nasze towarzystwo, niż inne (tutejsze). Ale, ale…co będzie dalej?

Ostatnie zdanie: profesor pisze: „Należy podkreślić, że nawet duża tolerancja wobec inności nie chroni osiedlających się przed flustracją, zagubieniem, zniechęceniem, a nawet strachem, złością oraz agresją i tęsknotą za „starym”.
Jejku, jejku!!! – tu jest ten ból: uważam, iż jestem bardzo tolerancyjna wobec inności i dziwiły mnie moje odczucia…ale widze, że to normalne. A jeszcze z anemią!! I w ciąży!!! – to już wszystko sobie wybaczam pomalutku…

To się wyteoretyzowałam!!! Od jutra o szczegółach – cóż mnie tu tak zadziwia i szokuje:-)

(Poniższy post na podstawie rozdziału „Problemy adaptacyjne (e/i)migrantów” z książki Ewy Lipińskiej „Polskość w Australii. O dwujęzyczności, edukacji i problemach adaptacyjnych Polonii na antypodach”, s. 17-20.)

piątek, 18 lipca 2014

Wakacje z duchami - czyli o tym, jak zmieniłam się w wampirzycę pijącą niemiecką krew…

Ostatnio pisuję mniej na blogu, bo okoliczności życiowe tego wymagają. Od lutego mieszkamy w Niemczech – o tym też mało piszę, bo okazuje się dla mnie to POTWORNIE trudny temat. To był trudny czas. Przeprowadzka i adaptacja…. Nie pisałam o tym, bo musiałoby być tylko negatywnie, ale przyszedł czas, kiedy to napisać wydało mi się konieczne…

Ponad tydzień temu trafiłam do szpitala – no oczywiście niemieckiego szpitala… okazało się, że od lutego (kiedy to trwała przeprowadzka i adaptacja) poziom tzw. żelaza w mojej krwi spadał od 7,5 w lutym do… 4,2 w poprzednim tygodniu…

Lekarz natychmiastowo skierował mnie do szpitala, bo trzeba było ratować mnie i Małe dzieciątko, które w moim brzuchu trwa dzielnie, towarzyszy przeprowadzce i adaptacji….

Pojechaliśmy…

Ja (podobno) przy tym poziomie żelaza, delikatnie mówiąc, nie powinnam chodzić, oddychać nawet… a ja… przeprowadzka i adaptacja i ciąża… I co, zamiast zemrzeć, stałam się chodzącym duchem! Nie, że nie czułam, że coś jest nie tak…. Ale sprzątałam (troszkę), gotowałam, dzieci do przedszkola, dzieci z przedszkola, dzieci w domu, usypianie, pranie, ogródek, zakupy. Nie byłam w stanie cieszyć się niczym… krążyłam po świecie jak Cruella de Mon… krzyczałam na dzieci jej głosem; ośmielam się twierdzić, iż byłam bardziej okrutna w swej wredocie, bo zdarłabym skórę z każdego, kto pojawił się na mojej drodze…

I nastał dzień: "do szpitala":

Jeden dzień i jedną noc poświęcili lekarze na ratowanie Nas…

Czułam się jak na spotkaniu z duchami: ja duch (podobno…) i oni duchy (na 100%).. – biegają, COŚ (!?) mówią (mój mózg stara się zrozumieć ile może…. no gotuje się).

Duchy umożliwiły mi spotkanie kolejnego stopnia – przywieźli krew i zamienili mnie w wampirzycę. Zamienili mnie w wampirzycę pijącą i ssąca niemiecką (!) krew. Wyssałam kilka torebek, a co sobie będę żałować…

Nastały dni tzw. „obserwacji” – och… - toż to były prawdziwe WAKACJE Z DUCHAMI…

Ja – już NIE DUCH! – jak patrzyłam w lustro na te rumieńce… - no jak nic, śpiewać „My Słowianie”… tylko jak i czym poruszać w ósmym miesiącu ciąży??
Oni – duchy chodzące, biegające, sprawdzające, od czasu do czasu wypowiadający „tajemne słowa”…
Wakacje – kilka dni NICNIEROBIENIA!! Bez gotowania, bez sprzątania, bez auta, zakupów, ogródka, bez dzieci… Ja i NICNIEROBIENIE z Duchami…

Dodatkowo, dobra informacja: w trakcie moich duchowych wakacji do Niemiec została dowieziona babcia… Dzięki temu mam plan, iż teraz, po powrocie do domu, będzie więcej postów, bo pisanie dozwolnone jest!!

I co jeszcze: mąż kochany stwierdził, iż po takiej ilości niemieckiej krwi będę z pewnością:
- mówić po niemiecku;
- zakocham się w tym kraju…;
- zrobię sobie tatuaż i kolczyki wszędzie.

Więc zanim nastąpi moje przeobrażenie i niemiecka krew przeżre się do szpiku kości, postanowiałam opisać Wam te ostatnie miesiące, które nasiąknięte były jeszcze Polską duszą i austriackimi wspomnieniami… Myślę, że potrzebuję w końcu opisać to, by wyrzucić z siebie złość, która mi krew psuje…

Co jeszcze: do wszystkich matek na emigracji, ciężarnych: jeśli czujecie się źle, to nie dopuszczajcie do momentu, abyście się zamieniły w Cruellę de Mon!! albo w wampirzycę… a odpowiednim momencie poproście o pomoc. Każda z nas czuje czy może biegać do końca ciąży. Jak czujesz się chociaż trochę źle szukaj pomocy (mój największy problem był – gdzie szukac pomocy?? – bo byłam i jestem tu nowa…)
Jeżeli masz kochanych ludzi dookoła siebie, a mimo to radość życia znika tzn., że potrzebujesz pomocy, zanim staniesz się duchem!!!. Szukaj przyczyny! Wyciągaj ziarnko grochu, zmień to, wyrzuć ziarenko. Daj sobie sznasę.

O duchach będzie więcej!! Jak myślicie? Czy duchy widzą?, mówią? uśmiechają się? Jedno jest pewne – uwielbiają życie za murami…
Zapraszam w kolejne dni.

środa, 9 lipca 2014



Coraz więcej chętnych Polek mieszkających na emigracji zgłasza się z chęcią przyłączenia się do KLUBÓW TUTUSIA.

KLUBY TUTUSIA to miejsca spotkań dla małych dzieci i ich rodziców przebywających poza granicami Polski. Jest to propozycja skierowana do najmłodszych, nie objętych jeszcze programem szkolnym, lub nie mogących, z różnych przyczyn, uczęszczać do polskiej szkoły lub przedszkola na obczyźnie.

Cieszy nas to, iż dbacie o język polski swoich dzieci i o własne dobre polskie samopoczucie :-)

W ostatnim miesiącu przyłączyły się do nas:
UK:
Polska Szkoła z Kent
Wschodni Londyn
Hampshire
Niemcy:
Hildesheim
Land Bremen
Monachium
Berlin
Austria:
Innsbruck
Włochy:
Turyn
Francja:
Tuluza
Norwegia:
Oslo
USA:
California

Oczywiście, nie wszystkie grupy jeszcze wystartowały – ale trzymamy kciuki i czekamy na potwierdzenie, iż działacie!!

Więcej o KLUBACH TUTUSIA:<a href="http://dwujezycznosc.blogspot.co.at/search/label/Klub%20Tutusia"></a>

środa, 2 lipca 2014

„Powroty do języka polskiego” cz. 3 - Dzienniczek lato 2014!!!

Dzisiaj kolejne zadanie dla Pani Moniki, która dzielnie i z wielkim entuzjazmem wraca ze swoimi dziećmi do mówienia po polsku. Więcej tu: http://dwujezycznosc.blogspot.de/search/label/Powroty%20do%20j%C4%99zyka%20polskiego.



Teraz Pani Monika jedzie z dziećmi na dłuższe wakacje do Polski. Mam nadzieję, że skorzysta z rad ale też – najważniejsze – z atmosfery polskości!!
Ja dorzucam jej jeszcze jedno zadanie:
PISANIE DZIENNICZKA WYDARZEŃ – PAMIĘTNIKA z LATA, WAKACJI, WYJAZDÓW!!

To samo polecam WSZYSTKIM!!!!

O prowadzeniu dzienniczka pisałam już wielokrotnie:
http://dwujezycznosc.blogspot.co.at/search/label/dzienniczek%20wydarze%C5%84

Postaram się pisać więcej, gdyż dostaję wiele zpytań „jak prowadzić dzienniczek z…?” I tu napiszę: z każdym dzieckiem nieco inaczej – w zależności od celu, jaki sobie postawimy. Ważne jest, czy chcemy dziecko uczyć komunikacji i dialogu (całego systemu języka - dzieci niesłyszące, dzieci dwujęzyczne), czy chcemy uczyć dziecko nazywania emocji (wszystkie dzieci, w szczególności dzieci z Zespołem Aspergera i dzieci dwujęzyczne), czy chcemy uczyć dziecko czytania, czy może pisania, czy może chcemy dzieku wprowadzać drugi język?, czy chcemy uczyć postrzegania czasu?, czy po prostu – chcemy zapisać wspomnienia…

Sposób prowadzenia dzienniczka zależy więc wieku dziecka, jego umiejętności językowych i komunikacyjnych i celów, jakie my (pomagający go prowadzić) chcemy osiągnąć.

Jedno wiem:  prowadząc dzienniczek - zawsze zyskamy na tym!!!
W czasie wakacyjnym polecam z całego serca dzienniczki, które rejestrują to, co wydarzyło się w tym letnim czasie. Nasz dzienniczek wakacyjny z zeszłego roku tętnił od wydarzeń, od wyjazdów… w tym roku nigdzie nie jedziemy! Ale lato jest, trwa i sprzyja różnym fantstycznym działaniom, zdjęciom, spotkaniom!!!
Najwięcej z naszego dzienniczka wakacyjnego 2013 można zobaczyć tu:
http://dwujezycznosc.blogspot.co.at/2013/12/roznica-pomiedzy-rekodzieem-rekoczynem.html

Zapiszmy lato i wyjazdy i wakacje – dzieci uwielbiają to!!

Same potem zbierają różne pamiątki, bilety, rachunki, liście, kwiatki, śmieci (!) i resztki czegoś… i nakazują wklejać!!!

Dzienniczek-pamiętnik ma więc same atuty!! – uczy, bawi, zapamiętuje dla nas!!! To też cudownie sentymentalna pamiątka!! I tak potraktujmy dzienniczek wakacyjny – jako piękną pamiątkę.
Potem, od września, pomyślimy, czego potzrebuje nasze dziecko i bardziej zwrócimy uwagę na JĘZYK – jak należy pamiętnik prowadzić, by spełniał inne cele edukacyjne.

O czym pamiętamy:
• dostosowujemy język do tego, jak dziecko mówi po polsku!!
• lepiej zapisać niewiele ale niech będą to wydarzenia najważniejsze dla dziecka!!
• samodzielne, byle jakie odręczne rysunki są nieocenione!- rysujmy, pozwólmy dziecku dorysować, domalować, dokleić, wycinać
• dobrze jest samodzielnie rysować sytuacje DIALOGU – główki i dymki – pisać, co? kto? powiedział
• zapisujemy emocje! wyrażamy je rysunkiem, kolorem, słowem…
• pozwolmy dziecku zdecydować, co było dla niego najważniejsze danego dnia i zapisać to
• możemy niekiedy sami zrobić zapis a dziecku tylko pokazać i razem opowiedzieć
• zbierajmy pocztówki, bilety, rachunki, roślinki, drobniutkie przedmioty, reklamy z miejsc, w których byliśmy, foldery,
• róbmy zdjęcia!!! drukujmy kiedy możemy…
• zapisujmy daty! Najlepiej w formule: WCZORAJ BYŁA NIEDZIELA; DZISIAJ JEST PONIEDZIAŁEK 12 LIPCA; JUTRO BĘDZIE WTOREK
• cieszmy się wydarzeniami i mówmy: „musimy o tym napisać w dzienniczku!”, „musimy to wkleić do dzienniczka!”
• może ktoś ciekawy, spotkany w drodze wakacyjnej wpisze, narysuje nam coś…
• cieszmy się wspomnieniami!!!

Teraz kilka przykładów:

Dzienniczek Eleny. Zobaczcie jak pięknie mama „kieruje” dzienniczkiem, wplata emocje, wspomnienia a nawet gramatykę języka polskiego!!:





Dzienniczek Krysi – już samodzielnie piszącej: cudowne połączenie - wspomnienia i nauka!!:






Dzienniczek Gabriela i Leosia – cudownie sentymentalne wspomnienia z Polski:




więcej:http://dziecidwujezyczne.blogspot.de/search/label/dzienniczek%20wydarze%C5%84
Dzienniczek Kozaka:

więcej: http://kozaikozak.blogspot.de/2014/02/prosze-adnie-sie-wpisywac-lecz.html
Dzienniczek Maksia: To ja pomagałam – chciałam, żeby trochę czytał i udało się:






Dzienniczek Ali: pierwsze słowa – pierwsze emocje – dla roczniaka!!!:





A tu jeszcze starszaki - nastolatki Jasiek i Kasia z Aniukowego: poprosze oto link:
http://aniukowepisadlo.wordpress.com/2013/09/04/dzienniczek-z-polski/

No i co powiecie?
Śliczne są te dzienniczki - prawda!??