Tak długo mnie
nie było „w przestrzeni”…
Wszyscy, co przyjeżdżają
na dłużej do Polski, wiedzą, że czas tutaj wykorzystuje się maksymalnie na zanurzanie
się w polskości. A okazji było wiele. Najważniejszymi były turnusy dla dzieci
dwujęzycznych. O pierwszym już pisałam. Dzisiaj kilka zdań o drugim!
W sierpniu
spotkaliśmy się na drugim turnusie dla dzieci dwujęzycznych: Z językiem polskim
na małopolskiej wsi” w Gruszowie. Przyjechali fantastyczni rodzice z cudownymi
dziećmi. Rodzice, którzy wychowują swoje dzieci poza granicami Polski w dwóch (lub
więcej) językach i kulturach. Dzieci mają polskie korzenie, mówią po polsku.
Przyjazd do Polski dał im możliwość poznania ludzi i kraju, kraju z którego
pochodzi mama lub mama i tata.
Na turnusach
czas organizwany był tak, by język polski dzieci słyszały od różnych ludzi i w
różnych sytuacjach. Ważne było też to, że dzieci poznały inne dzieci w podobnej
sytuacji społecznej, rodzinnej. Zobaczyły, że są na świecie inne dzieci, które
mówią w różnych językach, a w tym jeden jest językiem polskim. Zobaczyły, że
język polski daje im możliwość porozumienia z innym, z innym dzieckiem, z
innymi dziećmi! Zobaczyły, że aby się porozumieć MUSZĄ używać tego języka jaki
znają inni. A, że sytuacje były ciekawe, że ludzie byli ciekawi to CHCIAŁO SIĘ
mówić po polsku – prędzej czy później… Niektóre dzieci potrzebowały więcej czasu,
aby w końcu usłyszeć siebie mówiącego po polsku, ale i to udało się, chociaż w
różnym wymiarze.
Rodzice nie
nudzili się bynajmniej, współbyli, pisali dzienniczki, grali w różne gry,
rozmawiali ze sobą i dziećmi. Byli wzorcem języka nie tylko dla swoich dzieci
ale też dla gromady innych. Nieco się zmęczyli ? ;-)
Był to
intensywny czas, bardzo intensywny! Teraz obserwujemy, jak wspomnienia wpływają
na język polski naszych dzieci.
Jednym z
charakterystycznych „efektów” jest kilka zapytań, czy w przyszłym roku może przyjechać
tata ;-) oznacza to, że w słowach dzieci ojcowie usłyszeli entuzjazm i radość.
To wspaniałe
, że możemy, my i nasze dzieci, wspominać i mówić o Polsce i Polakach same
cudowne słowa!!!
Pozdrawiam serdecznie
wszystkie dzieci – będę dla Was miała jeszcze rożne „zadania” (jak tam pisanie
dzienniczków? Piszecie swoje, czy „Mój Pierwszy Dzienniczek”?)
Pozdrawiam
serdecznie wszystkich rodziców – szykuję dla was różne projekty „życiowo-językowe”
;-)
Będę jeszcze pisaął o różnych doświadczeniach z turnusów, dzisiaj tylko kilka zdjęć: i wspomnienia dla uczestników i zachęta dla tych, co nie byli:
Będę jeszcze pisaął o różnych doświadczeniach z turnusów, dzisiaj tylko kilka zdjęć: i wspomnienia dla uczestników i zachęta dla tych, co nie byli:
Byliśmy w lesie:
Przyjechała Kasia Czyżycka z Włoch i zrobiła nam "czytaniowe" podchody w wiejskim krajobrazie (dziękujemy Kasiu!!!! - dzieci były zachwycone!!!):
I kiełbasy z ogniska jedliśmy:
Na Wiśle, na promie (ileż można podziwiać widoki??) (mama Agnieszka animator wszechstronny):
Na krakowskich bulwarach trochę popisaliśmy (i przechodnie się włączali...taka akcja wyszła "Dobrze o Polsce, o Krakowie, o sobie";-):
Bawiliśmy się w zabawy językowe (różne..., tu akurat zdjęcia mam z kamyczkowych zabaw):
Malowaliśmy - dziękujemy Pani Monice!!!:
Przyjechała też Pani Kasia Gruca z Krakowa (logopeda) i elementy czytania po polsku nam pokazała - na trawie, w ogrodzie - dziękujemy Pani Kasiu!!!:
Do tego byliśmy w Krakowie, w Wieliczce, w Dobczycach, w remizie strażackiej, na lodach, piekliśmy chleb, lepilśmy z gliny (dziękujemy pani Agnieszko!), odwiedzaliśmy zwierzęta.... ech...
I co najważniejsze! cały czas
MÓWILIŚMY PO POLSKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!
W natłoku tych zajeć, udało się położyć?? :-) NIEMOŻLIWE ;-):
Działo się, oj działo... A wszyscy byli niezmiernie otwarci na pomysły, dzielni i wytrwali!!! Często słyszę jakąś "gruszowską zajawkę" typu: ten strupek miałam już w Gruszowie, o tym opowiadał nam już pan Michał, a to czy siamto jest tak jak w Gruszowie... Nie zdawałam sobie sprawy, jak bogaty będzie to czas również dla moich jednojęzycznych dzieci, które było tam "dla towarzystwa"... Nie o sam wypoczynek chodzi, ale i to wszystko, co działo się niemal samoczynnie miedzy dziećmi... Cieszę się z tego czasu! Cieszą się z niego moje dzieci... Cel był taki, że to dwujęzyczki naładują się pozytywnymi polskimi wrażeniami. Efekty uboczne: pozostali również zostali nieźle naładowani:)))
OdpowiedzUsuńOj u nas to samo!! Efekty specjalne - celowe i niecelowe trwają! Najtrudniejsze są pytania "mamo, kiedy zobaczymy się z... ( i tu różne imiona wstawiają...)" Kiedy...kiedy...?
UsuńWczoraj pokazuję starszemu blog Eli z wpisem z obozu i co mi odpowiada moję dziecię? - O, Ela. - Pani Ela - poprawiam kategorycznie, już kolejny raz zresztą od kiedy skończył się obóz.
OdpowiedzUsuńObok leży gazeta. I moję starsze dziecię mówi nagle: - Taki sam samochód ma Ela. Też pani mazda.
Elu, ja nie wiem, jaki Ty masz samochód, ale moje starsze dziecię pamięta!
Agnieszka
Agnieszko, musimy się więc spotkac ponownie, abys mogła starszaka i dowiedzieć się sama, jaki to ja mam samochód... :-)
UsuńGrunt, że w pamięci pozostałam...
Ela
O!!! W przyszłym roku, jeśli będzie w lipcu, to chętnie skorzystamy!!!
OdpowiedzUsuńZobaczymy... (się?)!!! ;-)
UsuńWitam Cię Elu po wakacyjnych wojażach! Ale czadowy obóz mieliście. Widać na zdjęciach, że było git! My też byliśmy w Wieliczce i w wielu, wielu innych miejscach. Dzieciaki zadowolone niesamowicie, dużo się nauczyły, dużo przeżyły. Tylko ja mam lekki dzieciowstręt po 5 tygodniach 24h na dobę z trójką dzieciaków. Nawet musiałam z nimi spać! Gadały przez sen PO POLSKU. Całuski!
OdpowiedzUsuńOj, to pewnie minęliśmy się w Wieliczce!!!
UsuńWidzisz ile to rodzice poświęcają, żeby dzieci po polsku śniły!!! ;-)
W Gruszowie mamy też nie miały chwili oddechu - cały czas coś i coś i coś. Ale rezultaty są (patrz komentarz poniżej ;-) )
Mój starszak dopiero kilka dni temu wrócił do szkoły. Pierwszy dzień, wiadomo, opowiadali sobie o wakacjach. Po powrocie ze szkoły chwalił się, że on opowiedział o swoich wakacjach i obóz w Gruszowie to był gwóźdź programu. On się cieszył, bo wszyscy mu zazdrościli, pozostali tylko nad "nuuudneeee morze" pojechali, a on taaaakiii superowy obóz miał! Ela, ja nie wiem, co on tam im naopowiadał, ale jego włoscy koledzy też by chcieli na ten obóz!
OdpowiedzUsuńAgnieszka
Polskie dziewczyny!!! jak nic.... ;-)
UsuńAlbo przynajmniej z domieszką polskiej krwi... ;-)
UsuńTo jeszcze dopiszę parę słów o owocach obozu, bo te owoce to dopiero teraz jeszcze "dojrzewają". Ważnym owocem stało się polepszenie moich relacji ze starszym synem. Na wiosnę przechodził bunt, jakoś tak te relacje między nim a mną się pogarszały. I język polskim, był tutaj jednym z elementów, wobec których mój syn się buntował. Już na obozie coś się zmieniło w nim zmieniło, a może i we mnie... nie wiadomo w sumie. Ale to tak trochę, jakby ktoś dopiął mu skrzydła. I z tym polskim, jako dodatkowym bagażem, zrobiło mu się lżej i łatwiej. Bo te relacje są niesamowicie ważne i dla mnie i dla niego też.
OdpowiedzUsuńDruga rzecz, o której jeszcze pomyślałam, to o tych "nieoficjalnych" animatorach obozu. Tych kilkoro "miejscowych" polskojęzycznych dzieci (naszych pań organizatorek) niesamowicie jednoczyło grupę, wymyślano zabawy (to wszystko działo się bardzo spontanicznie, nikt z dorosłych tutaj nie ingerował) czy to wspólnie, czy w grupkach. Ja widziałam, że im dobrze było wszystkim razem. I dobrze, że była T..., L..., W..., M..., A...., M...! Gdyby ich nie było, to pewnie obóz inaczej by wyglądał, byłby uboższy!!!
I tylko kotów mi żaaaaal! ;-) Ci co byli, wiedzą o co chodzi :-)
Agnieszka
Dopiero teraz przeczytałam ten komentarz i prawie się popłakałam, Aga... Dzięki za te słowa! a my właśnie planujemy, czy na przyszłość dzieci nie sprzedać dziadkom, żeby nie przeszkadzały na turnusach...
Usuń