poniedziałek, 21 lipca 2014

Szok kulturowy w krainie Duchów...

Ciąg dalszy o mieszkaniu z Duchami. W poprzednim poście o wakacjach z Duchami zapowiedziałam, że zaczynam pisać o moich własnych procesach adaptacynych ostatnich miesięcy. Zapraszam.





Profesor Ewa Lipska opracowała taką oto tabelę etapów procesu adaptacji kulturowej:

wg. H. Mamzer
wg. K. Oberga
  1. etap fascynacji nową rzeczywistością
  2. etap trudności
  3. faza wyczerpania psychofizycznego
  4. faza redefiniowania siebie
  1. miesiąc miodowy

  1. szok kulturowy
  2. ożywienie
  3. dopasowanie


Pisze też o szoku kulturowym czyli: zmianach behawioralnych, związanych z uczeniem się nowej kultury i postępowania zgodnego z normami danej zbiorowości; o stresie akulturacyjnym, który wywołuje stan niepokoju, lęku, poczucia wyobcowania, niezadowolenia z życia, którym mogą towarzyszyć problemy psychosomatyczne oraz o szoku akulturacyjnym, który może wiązać się z poważnym konfliktem kulturowym, zaburzeniami psychicznymi, prowadzącymi do głębokich kryzysów tożsamości.

Hymmm…. Cóż, na jakim etapie jestem ja?

Już raz przechodziłam przez te stany, kiedy przeprowadziliśmy się do Austrii. Teraz z perspektywy czasu widzę, iż tam miesiąc miodowy, czyli etap fascynacji nową rzeczywistością był tak mocny!, iż zniwelował negatywne skutki kolejnych etapów, złagodził je znacząco.

Teraz jest „raz drugi”… niby byłam psychicznie przygotowana na to, wiedziałam, że różnie może być… ale to, jak przeżywam tę adaptację jest dla mnie szokiem kulturowym, z jego wszystkimi objawami negatywnymi. Dziwi mnie to, bo przecież to nie jest zupełnie „obca” kultura!!! To nie Indie ani Chiny!! Więc tym bardziej jestem zaskoczona swoim odbiorem (aż tak mocnym) tej rzeczywistości.

Teraz jedno ważne zdanie: WIEM, wiem od różnych koleżanek emigracyjnych, internetowych, że to, o czym im opowiadam to jest jakieś dziwne. Ogólnie Niemcy są INNE. JA TAK TRAFIŁAM!! Trafiłam do takiego regionu, miasteczka, że jest jak jest!!! Jak jest - będę opisywac i będę Was zadziwiać, bo całe Niemcy sa INNE!!!

Po pierwsze: jest to region najbiedniejszy w Niemczech! Na tablicach rejestracyjnych mamy MSH (Mansfeld Sudharz) – dowiedzieliśmy się, że zamieszkaliśmy w jednym z trzech najbiedniejszych miasteczek Niemiec!!! Jak wygląda miejsce najbiedniejsze w Niemczech? – no ja (!) nie widziałam takiego w Polsce!!!

Tak więc dotknął mnie jak nic stan depresyjny, zawiedzenie nową rzeczywistością, odczuwam do tej pory niepewność i zdziwienie wieloma aspektami rzeczywistości. Nie wiem jak otoczenie odbiera moje intencje, jak rozumie i interpretuje sens moich działań, moje reakcje. No, bo to, że ONI – DUCHY zachowują się się dla mnie inaczej, „dziwnie” jest dla mnie oczywiste…

„Szok kulturowy można zneutralizować przygotowując się odpowiednio do wyjazdu – należy dowiedzieć się jak najwięcej o zwyczajach i kulturze danego kraju, o gafach, o stereotypach, uprzedzeniach, tabu. Na miejscu zas warto zadbać o grupę wsparcia, którą mogą tworzyć nowi znajomi (krajanie lub nie), bądź rodzina – jeśli jest w pobliżu”

No nie zadbałam… bywałam wcześniej w Niemczech i nie widziałam takiej potrzeby – wydawało mi się, iż nie ma az takich wielkich różnic kulturowych, które mogą mnie dotknąć!!! Grupa wsparcia: okazało się, iż w tym miejscu w którym mieszkamy przez pół roku znaleźliśmy w promieniu 30 km. 3 Polaków…; mamy kilku  niemieckich znajomych z pracy Męża, których mogę uznać za maleńką grupę wsparcia, ale to tylko w sprawach odnajdywania się tu (co i gdzie), ale nie zrozumienia np. moich problemów…. Rodzina…rodzina daleko, że hej – teraz okazuje się, ze jak przybywają to doznają jeszcze większego szoku „bo jak to w Niemczech? TAK????”

Co jeszcze o szoku kulturowym teoretycznie (bo od jutra opowiadac będę o konkretach!!!). Otóż mam jedno wielkie szczęście okazuje się, bo wydaje się, że radzimy sobie dobrze jako rodzina. Prof. Ewa Lipińska pisze o tym, iż mężczyźni zazwyczaj szybciej (lepiej lub gorzej) zaczynają sobie radzić w nowym środowisku, poznają je i rozumieją , bo!, bo idą do pracy. Kobiety zaś odczuwają izolację w środowisku domownym, gdzie najczęściej są z małymi dziećmi. „Sytuacja ta przyczynia się do dysharmonii w rodzinie – tak do nieporozumień między małżonkami, jak i oddalania się od siebie obydwu pokoleń w sferze emocjonalno-intelektualnej, ponieważ porozumienie pomiędzy rodzicami a dziećmi bywa utrudnione” – uff. Jakoś z mężem sobie radzimy i wspieramy a dzieci jeszcze na tyle małe, że wolą i preferują nasze towarzystwo, niż inne (tutejsze). Ale, ale…co będzie dalej?

Ostatnie zdanie: profesor pisze: „Należy podkreślić, że nawet duża tolerancja wobec inności nie chroni osiedlających się przed flustracją, zagubieniem, zniechęceniem, a nawet strachem, złością oraz agresją i tęsknotą za „starym”.
Jejku, jejku!!! – tu jest ten ból: uważam, iż jestem bardzo tolerancyjna wobec inności i dziwiły mnie moje odczucia…ale widze, że to normalne. A jeszcze z anemią!! I w ciąży!!! – to już wszystko sobie wybaczam pomalutku…

To się wyteoretyzowałam!!! Od jutra o szczegółach – cóż mnie tu tak zadziwia i szokuje:-)

(Poniższy post na podstawie rozdziału „Problemy adaptacyjne (e/i)migrantów” z książki Ewy Lipińskiej „Polskość w Australii. O dwujęzyczności, edukacji i problemach adaptacyjnych Polonii na antypodach”, s. 17-20.)

27 komentarzy:

  1. Gdybym miała te teorie 20 latemu... Cóż... "Orało się" po swojemu bez podpórek teorii, ale z tego, co piszesz, wnioskuję, że mój "miesiąc miodowy" trwał dokładnie tyle: miesiąc. Za krótko. Depresja poprzyjezdna - za długo, bo przeliczyć bym ją musiała na lata. U Ciebie, mam nadzieję, jest szansa przenieść się gdziekolwiek zanim skuszą anty-depresanty. Bo te zdjęcia, niestety, sympatii i chęci do życia nie budzą.

    Odwróć oczy ku temu, co daje Ci radość.
    Trzymaj się, Elu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Sylabo - trafiłaś w dziesiątkę - przenieść się! ALe nie gdziekolwiek tym razem... i nie szansa! Tym razem to będzie decyzja bardzo świadomo, chcę sie przeprowadzić i nie czekam na szansę, tylko to zrobimy, jak tylko okrzepniemy po tej przeprowadzce i jej trudach. I nie gdziekolwiek - wybadam osobiście każdy kąt! Tym razem było nieco na ślepo! Pomagali życzliwi ludzie niby, ale... każdy ma inne potrzeby i inaczej traktuje otoczenie...
      Zdjęcia sa piękne - bo robione w maju... Zobaczyłabyś to w lutym...
      Odwracam oczy ku gwiazdom, kwiatom, mojemu ogródkowi i wielu, wielu miejscom pięknym tutaj - tylko o kilka, kilkanaście kilometrów dalej...

      Usuń
  2. U mnie miesiaca miodowego nie bylo i nie ma. Szok kulturowy zaliczylam pare lat temu, podczas pierwszego pobytu w USA. Ale szybko dosc przyszlo ozywienie i jak wrocilismy do ojczyzny to na poczatku tesknilam za USA bardzo. Wrocilismy. Teraz patrze na plusy mieszkania tutaj, jest ich duzo. Moim zdaniem duzo zalezy gdzie sie mieszka, nie chodzi mi o kraj, tylko o miejscowosc. I do tej pory uwazam, ze na poczatku, latwiej zyje sie w duzym miescie. Ela, powodzenia w adaptacji!!! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Violu! Miejsce jest bardzo ważne. Każde większe isateczko tutaj wygląda lepiej o 100%!!! i ma większą "ofertę" na złe chwile... W Austrii mieszkalismy pod lasem, na pustkowiu ludzkim ale cudownie można było ładowac baterie i potem jechac do ludzi a i ludzie chętnie przyjezdzali...
      Tak, tu nie chodzi o kraj, ale o konkretne miejsce!!! Jak pisałam Niemcy słyną z pięknych miejsc!!! porządku...itp. a tu NIC się nie zgadza...

      Usuń
  3. Pozdrawiam bardzo serdecznie cala ta Twoja cudowna rodzinke i zycze powodzenia w okresie adaptacyjnym. Najtrudniej jest na poczatku. Najwazniejsze ze sobie sami jestescie wsparciem, a miejsce zamieszkania predzej czy pozniej mozna zmienic;) kazdy ma gdzies swoje miejsce na ziemi! Anita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozdrowienia!
      I tak zrobimy - zmienimy miejsce zamieszkania!! tylko do tego czasu jakoś musze wytrwać...

      Usuń
  4. U Ciebie jak zwykle ciekawie, przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie zdaje się mniej. Życzę Ci wszystkiego dobrego i szczerze, nie adaptacji, a w miarę możliwości ucieczki stamtąd. Miejsce w danym kraju również jest bardzo ważne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to chodzi, uważam, ze adaptacja tu nie jest mi konieczna, ja stąd ucieknę bo tu nie chcę żyć. Znajdziemy miłe i "nasze" miejsce na ziemi!!!

      Usuń
  5. Elu powodzenia w adaptacji nowego miejsca,dasz radę!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, ze nie dam rady, więc uciekne kiedyś... Nie ze wszystkim daję radę ;-)

      Usuń
  6. Mansfeld Sudharz? O Jezu, a gdzie to jest? Chyba gdzieś jeszcze w starym DDR, aż muszę luknąć w Google.
    Mieszkam w Niemczech od 22 lat.Najgorszy był pierwszy rok. Przyjechałam do DE w zaawansowanej ciąży, na jeden pokój(mieszkanie zastępcze) ze wspólną łazienką i kuchnią jeszcze z inną rodziną.Po pierwszym wyjeździe do Polski odechciało mi się do niej wracać. I tak mam już do tej pory. Może i inni mają szansę tam normalnie żyć, niestety nie Ja. Tak jak napisał tu ktoś nade mną - miejsce zamieszkania można zawsze zmienić. A najważniejsze, to znaleźć znajomych i się nie izolować. Na zadupiach nie jest to łatwe, to prawda i nie można przebierać jak w ulęgałkach, dlatego polecałabym jakąś większą miejscowość.
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak - to stare DDR...
      i wiesz Doroto... to jest cel - chcę i będę żyć tam gdzie będzie dla mnie normalnie, czyli zmienię to miejsce!

      Usuń
  7. Elu, zdjęcia jak dla mnie malownicze :) Na Podlasiu są całe miasteczka w tym "stylu" ;)
    Ale mury to tylko mury, najważniejsi są ludzie...
    I tu odczuwam niepokój na wspomnienie pewnego zdjęcia z fb, które mi wysłałaś...

    Z niecierpliwością czekam na szczegóły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jarecka! Malownicze są - bo są zrobione w maju...w lutym nie dodaje uroku tam nic... A malownicze i ciekawe to jest!!! ale tu nie kroluje (niestety) życie. To się zgadza z tymi zdjęciami z googla: https://www.google.pl/search?q=familientreffen+sandersleben+2014&espv=2&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=60LOU4vKDqXnywPl8IK4Cg&sqi=2&ved=0CC4QsAQ&biw=1920&bih=1099
      to zdecydowanie NIE JEST mój klimat, mimo wielkiej dozy tolerancji! po prostu jestem inna, nie dam rady się dopasować do tego i wszyscy na mnie patrzą na ulicy: bo mam inny kolor ubrania niz czarny na sobie...

      Usuń
  8. Bardzo ciekawy wpis Elu...tak myślę o Garmisch i u mnie było inaczej...przez pierwsze kilka lat - wg Mamzera number 2 i 3, dopiero teraz przyszła faza pierwsza...ciekawe, nie? Teraz kolej na "drugi raz" i zobaczymy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, u mnie też nie było etapu 1. Faza 2, 3 trwa....
      ALE!!! I żeby tu być musiałabym zredefiniowac siebie.!!!! O nie!!! moge się wiele nauczyć, dopwiedzieć ale redefinicja w tym kierunku NIE!
      W Austrii myśle przechodziłam wszystkie etapy po kolei, tu. 1 nie było i 4 nie będzie. to moja decyzja.
      Czekam jak będzie u Was teraz...

      Usuń
  9. Balansuje miedzy wyczerpaniem, a ozywieniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaczko! Coś Ty!! to chyba nieźle... u mnie mam wrażenie pojawia się "ożywienie" (może dzięki tej krwi) ale polega ono na buncie i zaprzeczeniu ( i chyba też dobrze... bo dlaczego mama się naginać, jak widzę szansę zmiany, może nie szybko, ale jednak wydaje się mi ona najkorzystniejsza....
      U mnie teraz zamiast Hauptcioteczki - moja mama....

      Usuń
    2. Takie balansowanie to jednak wyczerpuje.
      (Profilaktycznie popijam zelazo. Chociaz na moich wynikach szpitalnych stoi, ze ze szpitala wynioslam go wiecej niz wnioslam. Polozne dosypaly do probowki spinaczy?)
      Coz moge dodac.
      BARDZO wiem, co czujesz :-)

      Usuń
    3. Zobaczymy, czego mi dosypią.
      Wczoraj byłam u lekarza: o pomstę do nieba...to za mało... nikt nie był zainsteresowany moją krwią, zapytali tylko "jak się pani czuje?".
      Boże daj mi omijać te placówki... błagam...
      A a propos Twoich postów - o urodzinach synka i ew. gościach chciałam napisać ale czasu zabrakło... Muszę nadgonić...

      Usuń
  10. U mnie tez bylo ciezko i jest do tej pory... wiesz dam ci rade nie szukaj polakow ale ludzi, niemcy tez sa dobrym towarzystwem, ja tez na poczatku szukalam polakow i znalazlam ale wszyscy byli nie wlasciwi, teraz mam niemieckich znajomych i jest mi z tym dobrze. Moja corka tez jest zadowolona bo znajomi Maja dzieci w jej wieku. :) pozdrawiam powowdzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znajdziemy...znajdziemy właściwych ludzi albo się przeprowadzimy...

      Usuń
  11. U mnie nie było "etapu fascynacji nową rzeczywistością", może dlatego, że wcześniej jako studentka już przez niego przeszłam? Trzy lata trwał za to "etap trudności" i "faza wyczerpania psychofizycznego". Trzy lata spędzone w miejscu, w którym się dusiłam, którego nienawidziłam. Po trzech latach - przeprowadzka! i choć nie do innego kraju, ale dalej od wielomilionowego miasta, dalej od rodziny męża. Teraz od ponad 8 lat mieszkamy w górach i jest ... pięknie. Elu, również Tobie życzę zamieszkania w pięknym miejscu, z miłymi sąsiadami. Ściskam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy lata... jeny...
      Dziękuję Dorotko za życzenia pięknego miejsca... Takie znajdę!

      Usuń
  12. Czesc Elu!!!! Przeczytalam wlasnie twöj post! Bardzo smutny a jednakze bardzo zyciowy.... Jestes osobä kochajäcä sloneczko, kwiatki, nature.takä cie poznalam!... Nie daj ciemnym chmurom zamglic twoie oczéta!!! Patrzäc na kazdy mur, staraj sie wydobyc z niego najmniejsze pozytywy ... ale pozytywy!!! Chociaz na okres czasu do przeprowadzki! kolezanka piszäca wczesniej wtrafila w sedno piszäc... Nie szukaj koniecznie Polaköw, tylko Ludzi!!! To cos o czym powinno sie pamietac mieszkajäc za granicä! Inaczej däzy czlowiek do wiecznej pogoni a za tym wijä sié niestety stany nieprzyjemne! To punkt glöwny wielokulturowosci!!! A co do krwi niemieckiej to moze rzeczywiscie to nowy punkt, natchnienie, nowa szansa na poukladanie celöw i priorytetöw, poczätek czegos nowego, wzmocnienie sil i wiary we wlasne sily i pröba pokonania grubych szarych muröw! Zycze tobie Elu wszystkiego wszystkiego dobrego! Pilnuj siebie i dzidziusia! Ciesz sie dalej z motylköw ogrödka i sloneczka bo one sä wszedzie!!!!! Calusy z rozpadanej Austrii!!! ASIA J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O murach ...będzie pisane... Postaram się wtedy znaleźć w nich pozytywy:-)
      A Polakó przesatłąm szukać... wszystkich co trzeba wywąchałam, ale właśnie gorzej z ludźmi, którzy mi odpowiadają "falowo".
      Ale wiem...wszędzie są i tu też się znajdą. Trzeba czasu...
      Albo przeprowadzki.

      Usuń
  13. Świetny wpis - ja na całe szczęście dobrnęłam już do czwartej fazy, ale doskonale pamiętam drugą i trzecią fazę... doszło do tego, że musiałam szukać pomocy specjalisty, bo nie mogłam sobie dać rady sama. A Lipsk to przecież raj w porównaniu do tego, co widzę na Twoich zdjęciach... (idę czytać dalej!)

    OdpowiedzUsuń